Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 czerwca 2011

???

Wróciłam. Miło było spędzić trochę czasu na łonie natury, las, woda, cisza, spokój. Pies się wyszalał za wszystkie czasy. Zapomniałam, że byłam chora, poczułam się równa z innymi. Nagle wszystko stało się takie odległe, zamazane, jakby nie moje. 
Potrzebowałam tego czasu, odpoczynku. Spacerowałam po lesie myśląc o tym co się wydarzyło przez ostatni rok. O marzeniach jakie miałam, jakie mam teraz. O oczekiwaniach wobec życia, które brutalnie zostały zweryfikowane. Kto by kiedyś pomyślał, że tak to się wszystko potoczy? Gdzie byłabym dzisiaj gdyby to się nie wydarzyło? W takim razie, gdzie będę za rok, dwa, trzy? O czym będę marzyć? W co wierzyć? Czy będę żyć? 
W chwilach tej ciszy myśli kłębiły się jak szalone, a potem wracałam do przyjaciół i byłam jak oni. I tak to się pletło, na zmianę.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Deszczowo...

To co za oknem to i w sercu. Jakaś taka nostalgia mnie naszła, sama nie wiem czemu. Cały dzień zamiast pracować czytałam blogi różnych osób. Do niektórych wracam jak do książki i czytam, czytam coraz bardziej zbliżając się do teraźniejszości. To niesamowite jak ludzie, którzy walczą z tym cholerstwem są do siebie podobni. Przeżywamy dokładnie to samo. I wzruszam się jak durna przy każdych słowach i mam ochotę chwycić za rękę i popłakać sobie razem z żalu, że to właśnie my...

Ach padło na takiego wrażliwca, no cóż, rak nie wybiera.

Jutro ma nie padać i to jest dobre. Za tydzień jadę na wakacje i to jest jeszcze lepsze:)) Jestem tu i teraz, żyję i mam się dobrze. 
Niech tak zostanie:)

Takie tam dyrdymały...

No i leci dzień za dniem. Praca, dom, dom, praca. Wszystko tak jak dawniej, ale mniej się denerwuję, mniej przeżywam, nie gnam do przodu. Wyścig szczurów już mnie nie interesuje. Oddaję walkowerem.
Myślę więcej o sobie i ciągle dopada mnie strach. Ile jeszcze mam czasu? Kiedy przyjdzie ten cholerny dzień, który mnie zniszczy. Boję się Boże, że coś się stanie. Zbliża się nieubłaganie kolejny termin badań kontrolnych. Albo wyrosną mi skrzydła, albo upadnę z wysoka. Czy mam na to jakiś wpływ, czy mogę zmienić los? Czy to w ogóle los decyduje o mnie ? Ot tak, taki dzień zwątpienia, niepewności. Dla poprawy humoru mam dwukolorowe paznokcie, krzyczy z nich lato i uśmiech, a jutro wyjazd nad jezioro. Wracam za tydzień mam nadzieję pełna odwagi na wizytę w szpitalu. Odezwę się.
Całuję Was wszystkie kobitki bez wyjątku.:))) 

piątek, 17 czerwca 2011

Wielki powrót...

No i stało się... Wróciłam do pracy. Bardzo się denerwowałam króciutkimi włosami. Że będą się pytać, sztucznie zachwycać, gapić. 
A ja? Co ja będę miała odpowiadać? Czemu ścięłam włosy? Gdzie tak długo byłam?
Jak bardzo się zdziwiłam kiedy powitał mnie pełen szczerego zachwytu wzrok znajomych, potok komplementów od przyjaciół. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że powinnam zapomnieć o długich włosach, teraz jest rewelacyjnie. 
Fakt, trudno mi się nie zgodzić, wyglądam extra, na luzie, na mega odważną ( a tej odwagi ciągle bardzo potrzebuję).

Nagle zorientowałam się, że powitały mnie również spojrzenia pełne współczucia, żalu, ciekawości, ciepłych uczuć.
W tym momencie, po raz pierwszy od roku poczułam się wolna, poczułam, że już nic nie muszę, że niczym nie różnię się od pozostałych obywateli tego świata. 
ONI WIEDZIELI !!! Skąd, jakim cudem, o czym, co dokładnie??? Nie wiem, nie ważne. Oni wiedzieli. Niektórzy nawet wprost zapytali jak się czuję, czy wszystko już dobrze? 
Plotki rozprzestrzeniają się migiem, 1000 osób patrzących, wiedzących. Całą chorobę udawało mi się wszystko ukryć, bałam się litościwych spojrzeń i bardzo blokowała mnie peruka. Czułam się w niej jak w więzieniu. Nienawidziłam jej  tak bardzo. To ona zabrała mi ten rok, wmusiła poczucie wstydu. Fenomen jej polegał na tym, że bardzo jej nie chciałam, ale byłam od niej uzależniona, nie potrafiłam bez niej wyjść. Ona mnie więziła. Przez nią odsunęłam się w tym roku od wielu ludzi. Bałam się, wstydziłam, uciekałam przed nimi.
No i dzisiaj nagle to wszystko minęło, odeszło bez echa. Czułam się jak ryba w wodzie, śmiałam się z nimi i czułam wielką siłę. Nie krępowała mnie ich wiedza o moim stanie. Gdybym dziś mogła podjąć decyzję, wykrzyczałabym światu o mojej chorobie, opowiedziałabym wszystko. O Boże ! Jak łatwiej jest żyć dzieląc się tym z innymi. 
Te włosy dały mi siłę, którą odbierała mi peruka. W końcu wróciłam i mogę żyć normalnie. Żałuję bardzo, że nie miałam wcześniej odwagi żeby ją zdjąć, pokazać łysą głowę. Dziś wiem, łysa głowa dodała by mi sił, bo to co miało dodać mi odwagi, uwięziło mnie, trzymało w szponach gdzieś na poboczu, daleko od żywych...Zamknęłam się z tym wszystkim sama, udawałam twardą utrudniając sobie życie. Dziewuchy wyłaźcie! Nie zastanawiajcie się! Siła tkwi w odwadze!!!

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Koniec wakacji:(

No i kończy się moje nic nierobienie, moja laba, mój odpoczynek psychiczny. Czas wrócić do pracy. Zaliczyłam już ostatnie wizyty u wszystkich lekarzy, rehabilitantów. Kiedyś nienawidziłam tych wizyt, teraz ryczałam, że to już koniec. Przyzwyczaiłam się do nich. Pomagali mi, byli moim codziennym życiem przez ostatni rok. Z każdym spotkaniem stawali mi się coraz bliżsi. Teraz to wszystko się kończy, za parę dni budzik zadzwoni o 6 rano i pognam przed siebie do mojego poprzedniego świata. I spotkam tych wszystkich ludzi i będę widziała w ich oczach mnóstwo pytań, i będę na niektóre z nich odpowiadać.
I zobaczę ich zdziwione miny, kiedy zobaczą moje 2cm włosy.
I przeraża mnie to wszystko jak jasna cholera. I nie chcę jeszcze bardziej. Nie jestem jeszcze gotowa i trochę mi się nie chce i troszkę się boję. I dziwnie mi rozstawać się z tym rokiem. Ciężko było, wylałam morze łez, najadłam się kupę strachu i chyba nadal ten rak jeszcze do mnie nie dotarł. Czy to możliwe??? A jak to powinno wyglądać, kiedy już dotrze? Miałam się załamać, zamknąć w sobie? Nie ma mowy!!!
Boję się go jak cholera, ale nie znam dla niego litości! Niech nawet nie próbuje wracać. Zniszczę go!
Myślę jaka będę nowa ja, w tej starej rzeczywistości? Czy coś się zmieni czy będzie jak dawniej? Czy nauczyłam się nie gnać już tak do przodu? Czy nauczyłam się odróżniać sprawy ważne od tych bez znaczenia? Czy zwalczę stres, którego bardzo się teraz boję? Czy ta dziewczyna wyszła z tego mądrzejsza? Zobaczymy...

wtorek, 7 czerwca 2011

Czereśnie...

Kupiłam dzisiaj pierwsze polskie czereśnie. Kocham czereśnie!!!
Kiedy dowiedziałam się o raku, jedną z moich myśli było, że może nie zjem już naszych czereśni. To niewiarygodne jakie myśli przychodzą do głowy w takim momencie. Ile pytań się kłębi i żadne z nich nie jest banalne, nawet to o czereśnie. Pytań miałam wiele. Kto będzie chodził z moim psem na długie spacery? co zniszczyć żeby nie wpadło w obce ręce? jak posegregować dokumenty żeby mąż mógł wszystko znaleźć? kto w lipcu będzie pamiętał o szczepieniu psiaka? czy zjem jeszcze czereśnie? Spaliłam również wszystkie dziewczęce pamiętniki, wiersze, listy. Nie chciałam żeby ktoś je przeczytał, wstydziłabym się.
Można powiedzieć, że to głupota, że to stawianie siebie na straconej pozycji, rezygnacja. Otóż nie!
Dopiero kiedy przygotowałam wszystko w głowie, odpowiedziałam sobie na wiele pytań, zaplanowałam jak zorganizować dom gdyby mnie zabrakło, poczułam siłę. Poczułam siłę i chęć do walki. Poczułam ogromny spokój i pełną mobilizację do pokonania tego cholerstwa.
Już nic mi nie przeszkadzało, nie nurtowały mnie pytania i całą swoją energię mogłam skierować przeciw niemu. Jedyne co miałam do zrobienia to wygrać, a spokój że gdyby się nie udało to wszystko będzie grać był bezcenny.
Wracając do początku:))) dzisiaj odpowiedziałam sobie na jedno z pytań...pyszne te czereśnie...!!!

niedziela, 5 czerwca 2011

Wywody zmęczonej głowy

Cudna sobota za mną, spotkanie ze znajomymi, kupa śmiechu. Ostatnio zaczęłam trochę szaleć, mocno imprezować. Tak bardzo chciałam się poczuć jak dawniej, jakby nigdy nic. No jednak coś. Coś się wydarzyło, coś się zmieniło, coś nigdy już nie będzie takie samo. Taka totalna radość jaką miałam w sobie, to szaleństwo, ta beztroskość gdzieś jednak zniknęły pod tonami zmartwień, pytań, strachu.
Teraz muszę szanować bardziej siebie, swój zmęczony organizm, dać mu czas na regenerację. Czy to mnie uchroni? 
Czasami jeszcze spadają na mnie te okropne rakowe bomby. Takie bum, a co jeśli? I wielki strach, i wielka niepewność. Ale przecież nie możemy niczego zaplanować, przewidzieć. Ostatnie 12 miesięcy dobitnie mi to udowodniło. Strach się bać...

czwartek, 2 czerwca 2011

Nijak mi dzisiaj...

Za tydzień wracam do pracy. Dziwne to i trochę straszne. Minął cały rok spędzony na leczeniu. Wyliczyłam, że w trakcie tego roku odwiedziłam szpital jakieś 100 razy. Mam teraz wrócić jakby nigdy nic, no bo jak, no bo jednak coś. Taki rok odciska piętno, trochę zmienia. Mam się cieszyć życiem na nowo, czy może jeszcze trochę. Znów wpadnę w ten wir zapracowanych, niedbających o siebie ludzi. Gdzie stres jest głównym pokarmem każdego, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem. A ja nie chcę już tak żyć, ja chcę trochę wolniej. Czy uda mi się kręcić w tej machinie w swoim własnym tempie? Spróbujemy?