Łączna liczba wyświetleń

środa, 28 września 2011

Zima...

Zima, zima, lód i przymrozki. W domu mym nastały chłody. Nic się nie wydarzyło, tylko mi się odechciało. Odechciało mi się tego pieprzonego ,,POMIMO WSZYSTKO", weszłam w etap ,,ZA COŚ".
Nie ma już słodkiej żoneczki, która myśli, że stwarzając ciepło rodzinne, przyjaźniąc się i wspierając mężusia zmieni coś na lepsze, zostanie zauważona. KONIEC! NIE MA BATA! WKURWIŁAM SIĘ!
Czerwień ponownie wkroczyła na salony, w domu mnie prawie nie widać i nie zamierzam się tłumaczyć gdzie byłam.
Nie będę stwarzać żadnych, zasranych, cieplarnianych warunków. Nie chce mi się już, zwyczajnie nie chce. A reakcja mego Pana to brak reakcji. Rozmawiać nie potrafi, bo nie lubi, bo nie chce. Trudne tematy to nie jego specjalność. No to nie drogi Panie. Boli, ale powoli mam to już w dupie. Taka to zima:))))

sobota, 24 września 2011

Uwielbiam sobotę...

Piękne słoneczko za oknem, kawka pita spokojnie, powolutku. Za chwilę wielka dolewka. Wszystko może się wlec i wlec. Cudownie mi. Lalalalalalala
A dzisiaj plany całkiem fajne, mamy do zaliczenia obiad rodzinny, za którym przepadam. Nie ma dla mnie nic fajniejszego niż wszyscy przy stole i te słodkie grupki tematyczne i każdy sobie przerywa, nie słucha, ktoś się na pewno pokłóci, prawdziwa włoska rodzina. 
A wieczorkiem urodzinowa impreza. I tak sobie myślę prezent dla koleżanki już mam, ale kompletnie nie mam się w co ubrać. No i chyba zrezygnuję z wielkiej dolewki na koszt wypadu do centrum, a nóż coś mi się uda znaleźć. Muszę się teraz dobrze czuć, bo nadal nie zrzuciłam kilogramów po chemii. Wwwrrrrrrrrrrrrr!!! Nie ma co o tym gadać, soboto leć powolutku, płyń sobie spokojnie dla wszystkich, uśmiechu:))))) Tak chyba trochę pitolę jakbym coś brała;(, :) spadam:)))

środa, 21 września 2011

Badania

Już po, na szczęście wszystko jest ok. Markery, aspaty, alaty i cała reszta gra. Lekarz mnie opieprzył, że mam przestać się bać, zacząć żyć, nie panikować na każde zgrubienie w piersi. Jestem po obustronnej rekonstrukcji, mam protezy, szwy, zrosty i tysiące innych rzeczy, które mogę czuć. Okej, ciężko mi się do tego przekonać, ale muszę uwierzyć, że wszystko będzie ok. Nie mogę nie spać całej nocy przed badaniami i myśleć że zaraz wszystko wróci. Popracuję nad tym.
Trochę już jakbym odtajała od tamtych wydarzeń, bo dzisiaj w szpitalu nie wracały mi obrazy sprzed roku, nie świrowałam. Centrum dolnośląskiej onkologii jakoś mnie nie przeraziło. Może minęłam się z kimś z was na korytarzu?:))) Mam nadzieję, że u wszystkich ok !!!

Ostatnio poczytuję sobie własnego bloga hehe, szczyt próżności:)
Jezuniu ile rzeczy mi się przypomina, ile wraca uczuć, o ilu uczuciach, odczuciach, zwątpieniach zapomniałam. Jakbym czytała kogoś obcego, a równocześnie bliskiego mi jak nikt inny na świecie. 

Szukam też kontaktu z Sylwią, która zostawiła komentarz 12 marca (wcześniej mi umknął-przepraszam). Sylwucha miałaś mnie czytać, więc mam nadzieję, że to przeczytasz i się odezwiesz plissss!!!

No a po powrocie ze szpitala pojechałam na tak zwanej szmacie cały dom, wyżyłam się i mam czysto, pachnąco. Małżonek w delegacji, więc z całym szacunkiem (Kochanie tęsknię:))), zasiądę sobie do barw szczęścia, rodzinki.pl i top model. A co? wolno mi, dzisiaj wolno mi wszystko...

sobota, 17 września 2011

Dziewczyna w chustce...

Kilka dni temu siedziałam sobie spokojnie w pracy i nagle podeszła do mnie jedna z pracownic na L4. Przyszła po jakiś dokument. 
Była blada, chuda, w chustce na głowie, miała raka. Nie było to trudne do odgadnięcia (dla mnie na pewno). Zamarłam, krew uderzyła mi do głowy. Do tej pory z chorobą stykałam się w szpitalach i czasem na ulicy. Nigdy w pracy, w moim azylu normalności. 
Była oschła i dosyć brutalna do otoczenia, dokumentów jakby żądała. Napotkała się z ogromną życzliwością z mojej strony, kazałam usiąść, spokojnie wytłumaczyć o co dokładnie chodzi. Wtedy zmiękła, zrozumiała, że nikt tu nie chce jej robić krzywdy. Rozpoznałam w niej całą siebie z tamtego cholernego okresu. Ta skorupa zimna i buntu, która dawała mi siłę, moja, jej zbroja. 
Chciałam jej powiedzieć, że przeszłam przez to samo, że wiem co czuje i jestem z nią całym sercem. Zabrakło mi odwagi, przejął ją kolega, w między czasie zadzwonił telefon, odebrałam, a ona gdzieś zniknęła. Kolega chwilkę z nią rozmawiał, rak płuc, przeżuty, żegna się z życiem.
Wybiegłam za nią przed biuro, goniłam, chciałam pogadać. Zawołałam za nią, odwróciła się, rozmawiała przez telefon, a ja tylko zapytałam czy dostała to o co prosiła. Uśmiechnęła się i rozmawiając poszła dalej. Odpuściłam. Potem żałowałam.
Mam nadzieję, że nie widziałam jej ostatni raz, że się wyleczy, wróci do nas. Nigdy wcześniej jej nie widziałam (mamy 1300 pracowników). Nie wiem czemu to opisałam, ale dotknęła mnie jej choroba. Dawno nie miałam styczności z kimś chorym poza szpitalem. Z jednej strony czułam to co ona, z drugiej byłam po zupełnie innej stronie, po stronie ludzi zdrowych. Czy jestem złym człowiekiem, fuck sama już nie wiem. Czy takie reakcje są normalne. Jak jest u was?

środa, 14 września 2011

I mnie też myśli dopadają...

Jakoś tak dziwnie, za parę dni badania kontrolne. Boję się jak nigdy. Myślę, że jest to spowodowane wakacjami, bo dbałam o siebie trochę mniej, bo zdarzały się imprezy gdzie alkoholu było sporo.
Jasna sprawa boję się bo mam ogromne wyrzuty sumienia, że przestałam się pilnować. O życie daj mi jeszcze jedną szansę.
Do tego dopadła mnie jakaś cyckowa obsesja.
Ciągle coś w nich czuję, zgrubienia, nagle wydają mi się nierówne, nagle jakbym miała guza wielkości bułki. Boję się ich dotknąć, nie dotykam. Potem muszę sprawdzić i wyczuwam coś, coś więcej i znowu wariuję. Brak mi wiary, że będzie dobrze, że to nigdy nie wróci.
Mam ochotę uciec, nie badać się, nie wiedzieć!!!
Nie ucieknę, nie mogę, nie da się...
No i tak jakoś mam, boję się jak cholera. Bla, bla, bla...

sobota, 10 września 2011

Już jestem...

No i wróciłam. Wypoczęta, świeżutka. Mimo pracy znalazłam również czas na odpoczynek, umoczyłam dupsko w oceanie. Ech to był naprawdę fajny tydzień. Małża mi tylko trochę brakowało, bo zawsze z nim, a tu nagle z obcakami. Czasami brak było kogoś na kim można by było oprzeć zmęczoną głowę:)
Już odwiedziłam wszystkie blogi, z drżeniem rąk co prawda, ale cieszę się, że u wszystkich wszystko w miarę gra. Tęskniłam trochu za wami:))
Dzisiaj odpoczywam, małż ponagrywał mi wszystkie M jak miłości i inne duperele i teraz leżę i oglądam. Ach te serialiki durne takie a lubię, i co mogę!:)
Muszę się rozpakować i trochę ogarnąć mieszkanie. Na tym polu niestety małż się nie popisał. Za to czekało na mnie pyszny makaron więc nic nie narzekałam. Ech te chłopy:)))
P.S mała zmiana w zdjęciu nagłówkowym, niewiele widać, ale zawsze coś, najświeższe jakie mam, zaraz po kąpiułce in the ocean.

niedziela, 4 września 2011

Pakowanko...

 Uskuteczniam własnie szybkie pakowanko, gdyż jutro wyjeżdżam służbowo. Niby nic ale w bardzo cieplutkie miejsce nad ocean. Żeby było lepiej jadę z dobrym kumplem z pracy i przedłużamy wyjazd służbowy o prywatne 3 dni. Och dobrze mi to zrobi. Małż odpocznie ode mnie, wrednej baby. A i tej wrednej babie trochę luksusu z obcym mężczyzną (bez podtekstów kochani) dobrze zrobi. Więc mój plan to 3 dni ciężkiej pracy i 3 dni plaży. Muszę stąd uciekać bo zawiesistość powietrza w mym mieszkanku jest już nie do zniesienia. I chyba nie będę wiele myśleć w tym temacie. Nie tylko jedna głowa jest w tym domu. A co!!! Będę odpoczywać, również od samej siebie, takiej codziennej!
Będę myśleć o Was ciepło, żeby wszystko się wam udało, strach zelżał i żeby ten kolejny tydzień wszystkim się udał. Buziaki do usłyszenia.

sobota, 3 września 2011

Poranna adrenalinka...

Ależ miałam poranek. Mój ukochany kundelek, moja sunia postanowiła wybrać się na dalszy spacer i zafundowała mi poranek poszukiwawczy w piżamie. Znalazłam mędę, kocham, nie wypuszczę. Umarłabym gdybym nie odnalazła:)))
A to wszystko dlatego, że od tygodnia mieszkamy sobie na obrzeżach miasta, w domku, czasem w ogródku, a tu jest gdzie zwiewać.
Babcia wyjechała do koleżanki no i nam przypadła rola pilnowaczy posesji (nie wiadomo po co:) A na rękę jest nam to straszliwie, ogród, grille, zimne piwko. Zazdraszczam wszystkim co mogą z rańca wyleźć przed dom na bosaka z kubkiem kawy. Ja blokerka cieszę się tą chwilową możliwością bardzo, bardzo. 
Mi też niedawno minął rok od diagnozy, akurat jak byłam na urlopie. Większość już spała kiedy wybiła północ. A my we trzy baby uczciłyśmy to zimną flaszeczką z colą i wschodem słońca. Pamiętam jak chichocząc kładłyśmy się spać o 7:09. Nie wiem czy ten rok bardzo mnie zmienił, nie widzę tu jakiejś wielkiej przemiany duchowej. Nie zaczynam pisać książki, dalej się wściekam jak ktoś jedzie 50 na h. Może trochę bardziej na siebie uważam, jeszcze bardziej się wzruszam (to akurat minus), no i mam Was wszystkich cyber przyjaciół, a to na pewno wielki plus:))) To co zmykam na jakieś śniadanko. Dziś ostatni dzień tutaj - więc będę jadła w ogrodzie:))) O:)!