Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 25 stycznia 2011

machina zdarzeń...


Zawsze bałam się chorób, oglądając w telewizji dokument dotyczący np. nowotworu drętwiałam ze strachu. Bałam się żeby tylko mi sie to nie przytrafiło. Tamtego dnia, kiedy wyczułam guz w piersi wiedziałam doskonale, że to rak. Takie dziwne przeczucie, które starałam się jednak stłamsić wmawiając sobie, że na pewno to nie będzie to, że mnie to nie spotka, że za chwile wszystko będzie dobrze. Potem czekało mnie już tylko rozwiewanie i niszczenie tych nadziei.
Natychmiast po powrocie poszłam do ginekologa. Chciałam, żeby powiedział mi, że to nic groźnego, że niczego tam nie ma. Co za bzdura, przecież to był twardy guz, a nie jakieś ziarenko, które wydaje mi się, że czuję. Lekarz zrobił usg i potwierdził - guz 3cm.
Kazał robić biopsję i sprawdzić dokładniej. Potem poszłam na specjalistyczne usg z nadzieją, że to torbiel. Siedziałam w aucie pod przychodnią. Odpalałam nowego papierosa od poprzedniego i modliłam się żeby Bóg już przestał się ze mną bawić. Już wystarczy.
Usg wykluczyło torbiel (kolejna wdeptana w ziemię nadzieja). Za tydzień czekała mnie biopsja. Pamiętam jak z mężem na spacerze łudziliśmy się, że to na pewno torbiel. Teraz na kolejnym spacerze wmawialiśmy sobie, że ta zmiana będzie łagodna. Już wtedy starałam sie nas przygotować na najgorsze. Zapytałam go, a co jeżeli to będzie rak? Będziemy walczyć i wygramy, będziemy mieli ciężki rok, ale go przetrwamy, odpowiedział. To dodało mi sił. Okej mamy plan w razie najgorszego.
Biopsja była straszna, nic nie bolało, była koszmarem. Czekałam na wyniki. Ja wiedziałam, że będą za 2 tygodnie, mężowi powiedziałam, że za 3. W razie najgorszego potrzebowałam czasu dla siebie.
Nigdy nie zapomnę tego czekania. Tego ogromnego stresu, tej niepewności, tego wewnętrznego błagania do losu żeby dał mi jeszcze jedną szansę. Dziś wiem, to były najgorsze dni mojego życia.

Wynik nowotwór złośliwy, nogi się podemną ugieły, zamarłam, świat się skończył.
Jednocześnie poczułam ulgę, że już wiem, że możemy zacząć działać. Skończył się czas oczekiwania, czas tej wielkiej niewiadomej.
Byłam w szoku, nie mogłam w to uwierzyć. Myślę, że nigdy to do mnie nie dotarło, po prostu przywykłam do tego faktu ale chyba nigdy w niego nie uwierzyłam. Mężowi powiedziałam na spokojnie dopiero po paru dniach. Przyjął to z pewnością, że wszystko będzie dobrze. Był dla mnie dużym wsparciem, jednak którejś nocy stęskniona jego bliskości, kiedy chciałam poczuć sie normalnie odsunął mnie od siebie. Tylko ta jedna kwestia nie grała, na pozostałych płaszczyznach kochamy sie jak nikt. Ta kwestia, ten mały szkopuł przy tym co mnie czekało był niezwykle ważny. Miał mi dawać poczucie własnej wartości, poczucie kobiecości. Miał sprawiać, że w pełni zaakceptuję swoje nowe ciało.
Nigdy nie dostałam od niego tego rodzaju wsparcia.  Nigdy nie poczułam swojej kobiecości, nigdy nie zapragnął mnie tak jak wcześniej.
Ta sytuacja zaczęła sie już przed chorobą i trwała i trwa. I boli jak nic. Nie wybaczę mu tego nigdy, nie jestem w stanie. Ale będę z nim zawsze, jest moim najlepszym przyjacielem, kochamy się na zabój. Ceną tej miłości jest moja kobiecość. Narazie się z tym godzę.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz