Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Bez podsumowań...

W tym roku bez podsumowań.

Bo właśnie tego sobie życzę.
- Mniej myślenia,
- rozkminiania,
- mniej wrażliwości, która czasem potrafi mnie zeżreć
- mniej złości
- dużo zdrowia

i nie bójmy się tego powiedzieć żebym dalej była taka fajna:) bo lubię siebie kiedy jestem wesoła i szczęśliwa.

I dokładnie te same życzenia dla Was.
- Abyście potrafili wyłuskać z życia same najpiękniejsze chwile.
- Nie tracili czasu na sprawy błache.
- Byli szczęśliwi i zdrowi.

Sobie też tego życzę w takim razie:))) Ściskam, całuję, pijcie, szalejcie, bzykajcie ;p

BBBBBUUUUUUUUZZZZZZZIIIIIIIIIIAAAAAAAAAAAAAAAAAAKKKKKKIIIIIIIII!!!

sobota, 29 grudnia 2012

Tęsknota...

Święta, święta i po świętach. No cóż koniec. Na szczęście udało mi się nie objeść:) uff.
A skąd ta tęsknota? Siedząc w domu z moim M przekonałam się a właściwie dostrzegłam jak daleko od siebie jesteśmy. A właściwie nie dostrzegłam bo o tym wiedziałam. Bardziej przypomniałam sobie o istniejącym między nami stanie rzeczy. Chodząc do pracy widzimy się może 3 godziny dziennie, nie ma wtedy czasu na dostrzeganie tych złych rzeczy, nie ma czasu na nudę.
A tu co się okazuje że uwielbiam go, bawi mnie, czaruje sobą do dziś:) Nic mi nie przeszło przez te lata.
Ale chyba jemu niestety przeszło:( kocha, lubi - a to bardzo ważne, szanuje, ale nie ma w oku już tej iskry, szaleństwa, namiętności. No nima, wypaliło mu się czy cóś...
Obawiam się, że albo nauczę się tak żyć albo nie wiem co zrobię.
Nie pamiętam o tym stanie rzeczy kiedy jestem zabiegana, dopiero teraz tak zasmuciło mnie to, przypomniało mnie się:)
Wywołuje to we mnie złość, smutek czasem nienawiść. Wpływa na moje zachowanie, na klimat panujący w domu. Jestem mocno nieszczęśliwa, więc staram się o tym nie myśleć, zagłuszam w sobie pragnienia, tęsknoty. Wtedy jest dobrze. Wtedy żyjemy sobie spokojnie, beznamiętnie.
A wiecie co jest najgorsze, że chyba tylko ja dostrzegam problem, że tylko ja chcę z nim walczyć. Ta bierna postawa boli najbardziej. Uda mi się tak żyć czy ucieknę? Nie wiem


sobota, 22 grudnia 2012

Jestem...

Ależ zwariowany tydzień. Latałam, kupowałam, wymieniałam. Jakoś tak minęło nie wiem kiedy, nie wiem jak. Aż za szybko. A ja lubię ten okres przed, to oczekiwanie, przygotowywanie, myśl że już niedługo:)
Narazie upiekłam pierniki, dziś jadę na szmacie czyt.sprzątam, jutro może skuszę się na makowca.
Do tego wpadnie trochę odwiedzin i mamy wigilię i święta i nowy rok.
Ach leci czas, leci.
Co jeszcze mogę napisać, o pierdołach nie myślę, mam zakaz:)))

Mam nadzieję, że jeszcze napiszę ale może być różnie więc:

Wszystkim życzę
zdrowia - zarówno fizycznego jak i psychicznego
miłości - do wszystkich i wszystkiego co się da
współczucia - dla innych ludzisków, psiaków, kociaków itd
zatrzymania się - żeby zobaczyć - nie tylko patrzeć, żeby usłyszeć - nie tylko słuchać
no i w ogóle życzę Wam spokoju i cudnie spędzonego czasu w gronie najbliższych wesołych świąt :*

piątek, 14 grudnia 2012

Wspominki...

Ostra mnie natchnęła, Dorothea, Amri i inni.
A więc około 2 lata temu również była moja operacja i chociaż staram sie przypomnieć sobie dokładną datę to nie mogę. Musiałabym sprawdzić w kadrach kiedy miałam szpitalne l4. To chyba dobrze nie?
Czas bardzo szybko leci, myli mi się kiedy wróciłam do pracy, kiedy to się zaczęło, kiedy skończyło.

A propo liczby 12 to moja szczęśliwa liczba, związek, ślub, wszystko co kocham wiąże się z 12.

A propo13. 13.12 zostałam poczęta:))), 13.2010 innego miesiąca powiedziałam małżowi że przed nami ciężki rok. Dokładnie dwa lata później 13.2012 uśpiłam swojego psiaka, który przez te ciężkie lata był dla mnie ogromnym wsparciem, zmuszał do wyjścia z domu, szczekaniem nakazywał wystawić łeb do słońca.
Śmieszne to, wszystko wydarzyło się 12, 13.

Może faktycznie istnieje coś takiego jak horoskop życia, przeznaczenie, los. Może...

P.s wszystkim miłego weekendu, mój wyjazdowy tym razem:)


niedziela, 9 grudnia 2012

Święta...

Uwielbiam Święta i wszystko co z nimi związane:

- zastanawianie się co kupić na prezenty
- kolejki w sklepach
- kolędy
- potrawy
- nastrój
- światełka
- wszystko
- zamieszanie przy stole
Generalnie większość czasu spędzam z zaciśniętym gardłem bom płaczliwa z natury:)
No i te myśli, że mogło mnie nie być, a jestem i takie tam owakie.

Wczoraj jarmark świąteczny był cudny i zimny jak nigdy. Grzaniec (ce)  rozgrzewały nas wyśmienicie.
Wciągneliśmy również kilka przysmaków. A propo przysmaków, w tym roku po mojej stronie leży zrobienie ciast do mojej rodziny i do rodziny męża. Ulalala będzie się działo, gdyż daleko mi do Alex:)
Stawka tym bardziej rośnie bo oceniać będzie teściowa, no to się muszę postarać:)
Znam siebie i wiem, że pomiędzy kolędami poleci niejedno przekleństwo bo coś na pewno mi nie wyjdzie:)
No zobaczymy, zobaczymy:)))


                                                

piątek, 7 grudnia 2012

Zdrowiej...

Lepiej mnie, już lepiej. Tylko na duchu ciężko. Grudzień przyniósł kilka pogrzebów najbliższych. Do tego zdiagnozowano poważne choroby u innych. Jedna jeszcze niezdiagnozowana ale jakiś cień na mammografii (ale jaja nie wiem jak to się pisze.)
No muszę, muszę, przepraszam Kuuuuurrrrrwwwwwaaaaa!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Aż się boje następnych dni. Ja wiem, że w życiu ma być równowaga ale to co się teraz dzieje to totalna przewaga strachu, lęku i łez tych co zostali.
Staram się przed tym bronić, czasami na czyjąś chorobę reaguję jakbym była jakąś oziębła suką.
Staram się nie wpadać w panikę, nie uprawiać czarnowidztwa, nie smucić.
Pomiędzy dowiadywaniem się o czyjś stan, myślę o prezentach na święta. Nie ma równowagi na świecie, to chociaż staram się ją zachować w sobie.
Jutro wybieram się do centrum na grzane wino, na jarmark świąteczny. Uwielbiam, tam dopiero czuję że idą święta. Kolejny rok z rzędu ubierzemy się wszyscy na cebulę i upijemy grzanym winem w mroźną noc:))))
Będzie dobrze, musi być:)

P.s Kto jeszcze nie pomógł to bardzo proszę o przesłanie dowolnej kwoty na naszą Magdę, każde drobne się liczą, trzeba tylko kliknąć o TUTAJ

no i jeszcze info o koncercie charytatywnym dla Magdy, na który również można kupić bilety KONCERT

Nie bądźcie obojętni:)

środa, 5 grudnia 2012

Trzeba pomóc Magdzie!!!

Jakby to powiedzieć...dupa w troki, do roboty. Bardzo proszę o pomoc dla Magdy, naszej ukochanej Kseny. Doczytajcie do końca, nie trzeba być z Warszawy, można wykupić bilet cegiełkę i zgłosić, że się nie będzie, wtedy nie blokujecie biletu ani miejsca następnym.
Kurcze bardzo, bardzo was proszę. Bardzo!!!

OPIS JAK MOŻNA POMÓC
I jeszcze opcja wpłaty ciągłej, nawet mniejszych sum TUTAJ

wtorek, 4 grudnia 2012

Katarowo...

Ach to imprezowanie...no i mam skutki. Leżę w chałupie na L4 chora jak nie wiem co. Łeb mi rozsadza, zasmarkałam 4 rolki papieru toaletowego. Normalnie chora, cherlam, chrypie i kaszle.
Nie mam siły na nic, ledwo zmusiłam się do odpalenia komputera.
Cały tydzień w plecy, treningi w plecy, dieta w plecy. Nie lubię tak, oj nie lubię.
Porządek musi być!!! :)

sobota, 1 grudnia 2012

Noc...

Jak zwykle noc. W nocy chce się pisać, chce się wyć, chce się kląć. Chce się być sam na sam.
Ja sobie jestem taka właśnie sama. Pewnie wypita, pewnie głupia, pewnie rozpuszczona pragnąca coraz więcej i więcej, pewnie nie potrafię docenić tego co mam. Pewnie, pewnie....mam dosyć.
Myślenia o innych, o nim, o innych, o nim.
Chciałabym choć raz czuć się najważniejszą, czuć się kobietą, prawdziwą kobietą.
Nie patrzeć z zazdrością, tęsknotą na inne pary, nie pragnąć, nie chcieć tak bardzo...
Nie myśleć jak bardzo bym chciała żeby ktoś mnie przytulił tak naprawdę, nie myśleć że on nie wie, nie zdaje sobie sprawy, czy może nie chce sobie zdawać jeżeli tak wiele razy mu o tym mówiłam.
Nie tęsknić tak bardzo jak tęsknie.
Nie być taka silna jak jestem.
Nie przyjmować tak wszystkiego jak jest.
Nie godzić się.
Nie uważać, że właśnie tyle mi się należy.
Nie pisać tego teraz.
Nie obnażać się.
Nie odsłaniać.
Nie osłabiać.
Nie udawać, że jest dobrze...
Śmiejesz się z moich snów? Tylko one mi zostały. Tylko je chcesz mi  zostawić...


piątek, 30 listopada 2012

Bo musi być równowaga...

Dziś Andrzeja. No więc okazja do imprezy. Organizacji podjęłam się ja.
A więc zakupy, sprzatanie, gotowanie. dzień zapowiadał sie milo. Szybko do pracy i heja.
Rano piękna informacja Andrzejowi rodzi sie córa. Godzinę później, że inny Andrzej umiera, wylew, młody facet, kurwa mać!
Radość z narodzin trwała krótko, ktoś tam na górze dba żeby nie było nas tu za dużo, żeby nie było nam za wesoło. Żeby uśmiechy za długo nie widniały na naszych z góry skazanych na porażke ryjach.
A może nie powinnam tak pisać, sama nie wiem.
Być wdzięczna? czy wściekła?
Cieszyc sie z tego co mam? czy drzeć ryja o to czego nie ma?
Jak cieszyć się piekna chwilą, kiedy dzieją się takie rzeczy...

Gości już nie odwołam a nastrój mizerny. Więć bedę pić.
A Andrzej będzie opijał narodziny córy.
A inny będzie walczył o życie. A przecież też miał pić, swiętować, cieszyć się ze swoimi przyjaciólmi.
Nie ma co planować życia, jutra, niczego.
Dziś jestesmy, jutro nas nie ma, a pociąg jedzie...
Mimo wszystko wszystkim Andrzejom sto lat...


wtorek, 27 listopada 2012

A jakie są moje marzenia?

Ech mnie też natchnęły dziewuchy:)

- zdrowa bym być chciała, oczywizda:)
- z mężem żyć w zgodzie
- rodzina też żeby zdrowa była
- i jeszcze bym chciała do grecji  na wakacje
- i do chorwacji tyż:)
- i chudą żeby być, szczuplutką laską
- i długie kasztanowe, UKŁADAJĄCE SIĘ WŁOSY mieć

A najbardziej na świecie dzidziuś mnie się marzy, na razie lekarz kazał czekać, potem obaczymy czy się uda.
Przeciwności jest kilka, niestety. Tak bardzo bym chciała. Wiem, że gdybym przytuliła do piersi to w końcu poczułabym się naprawdę szczęśliwa.
Na razie jeszcze panuję nad tym marzeniem i biorę je na dystans, cieszę się wolnością, wizualizuję małego bombla zmierzającego chwiejnym krokiem do wracającego z pracy tatusia:))))
Tak będzie, wierzę w to :))

sobota, 24 listopada 2012

Zamieszanie:)

Weekendowo. Zjechali się starzy znajomi z całej polski. Poznaliśmy się dawno temu na obczyźnie, w pracy.
Potem każdy wrócił w swoje rodzinne strony. Mimo to się widujemy, przyjaźnimy. Jedni po ślubie, inni się budują, kolejni przyjechali z nowym potomkiem. Pamiętam, że gdy się wszyscy poznaliśmy, byliśmy świeżo upieczonymi dwudziestolatkami, bez problemów, bez doświadczeń, bez raka.
I tak się wszystko plecie, zmienia, nie wiadomo co będzie za rok.
No to ciśniemy się wszyscy jak na kolonii i jest cudnie. Dobrze mieć przyjaciół i dobrze o nich dbać.
To takie moje przesłanie hihi:)
Szkoda tylko, że po głowie się kołacze, że nie wszyscy są teraz szczęśliwi, zdrowi, że właśnie komuś zawala się świat. Smutne. Chciałabym żeby wszystkim było dobrze...ech bardzo bym chciała.

czwartek, 22 listopada 2012

O jezuśku...

No i stało się, poważne problemy zeszły na drugi plan.
Nastały te dni gdy:
-płakać się chce bez powodu
-jestem brzydka
-fryzjer beznadziejnie mnie ściął (tak jak zawsze, ostatnio byłam zachwycona)
-do dupy kolor farby do włosów (taki jak ostatnio)
-jestem gruba, nie chudnę już
-jestem brzydka
-wszystko mnie wkurwia
-nie umiem się cieszyć
-nie umiem się śmiać

No to mam co chciałam. Mam dość. Niech już mi minie:))))) Baby naprawdę są jakieś inne:)))

niedziela, 18 listopada 2012

Poranki...

Doszłam do siebie. ufff...
Cudny poranek, wbrew temu co w tv nie ma mgły, piękne słońce, lekki mrozik i przeraźliwie kraczące wrony. popijając zieloną herbatkę rozkoszuję się tym porankiem.
Lubię takie chwile. Powinnam wskoczyć w dres i polatać po parku ale nie mam siły:)
Kac po 30-stce trwa 2 dni, potwierdzam:)))
A więc dziś na spokojnie, kawka, herbatka, obiad na mieście bo zamarzyło mi się sushi.
To będzie taki zwykły, nudny dzień. Oby takich jak najwięcej, czego i wam życzę:)))

środa, 14 listopada 2012

A co to?

Parę dni temu coś wyczułam, coś zabolało. Nie chcąc siać paniki na blogu, zasiałam ja w sobie i cichutko działałam. A miejsce w jakim to wyczułam już wołało o pomstę do nieba.
Dziś przyszedł ten dzień, kiedy kłamiąc iż jadę na basen udałam się do doktora.
Z duszą na ramieniu, bo przecież to niemożliwe żeby znowu się udało, w tajemnicy przed światem wyłożyłam stówę i weszłam do gabinetu.
Ufff!!!
Maść, leki, wchłonie się. Nie panikować, koło raka to nawet nie leżało.
Ufff!!!
-Panie doktorze czy ja jestem normalna?
-Jak najbardziej, coś Pani wyczuła, trzeba sprawdzać! Odpowiedzialność, świadomość!!!...

No to mi polał miód na serce bo myślałam, że już skretyniałam do końca. Znowu mogę zacząć się cieszyć bo lekko dygałam przez ostatnie parę dni.
A jak się upiję to dodam szczegóły co i gdzie se wymacałam i rak czego niby miałby to być.
Ale będzie ryk...:) kupa śmiechu:))) Ale to jak się upije, narazie się wstydzę:)))

sobota, 10 listopada 2012

Zimno...

Ach jakieś chłodne dni przyszły i nie bardzo wiem jak sobie z nimi poradzić :(
Nie potrafię być sama, żyć w tęsknocie, którą niestety odczuwam. No właśnie, znowu ta samotność we dwoje. Wszechobecna i tak bardzo dołująca.
I strach gdzieś w tyle, a co jeżeli nic się już nie zmieni, a co jeżeli nie pozwoli to spełnić moich największych marzeń?
A co? A co? Nic. Próbuję nie myśleć, nie smucić się, nie gdybać. Szukam pozytywów, choć to bardzo trudne :(
A Wy, czy taki stan ducha jest wam znany, czy może obcy?
A czy ktoś wie jak tej samotności zaradzić? Jak przywrócić życiu dawne barwy?

środa, 7 listopada 2012

Twardym trzeba być...

Ależ mam zakwasy. Jezusie. Postanowiłam zacząć biegać. No i se wczoraj pobiegałam. Dziś ryczę z bólu ale warto było. Byłam z siebie dumna. Będę biegać regularnie i już. Dla zdrowia, dla poukładania sobie świata, może trochę dla ucieczki. Może jak trochę pouciekam to zatęskni? A może nie.
Ale przede wszystkim dla samej siebie.
Dla nauczenia się dawania samej sobie radości poprzez wygrywanie choćby z lenistwem.
Dla wzmocnienia poczucia własnej wartości, żeby już się nie dawać, żeby nie pozwalać jej w sobie zabijać. Dla wykrzyczenia żalu...też trochę.   Dobranoc

P.S Kto nie chce ryczeć, niech nie słucha


poniedziałek, 5 listopada 2012

Oczywiście jest okej...

No już po i wiadomo, że jest okej. Doczekałam się nerwowo wyników, w między czasie naszło mnie trochę czarnych chmur, ale co po niektóre osoby ;) pięknie je rozgoniły rycząc na mnie żem durna. Bo jestem, to pewne.
Z biodrem lekarz zrobił minę moją ukochaną i kazał mniej ćwiczyć, odpocząć.  Wykluczył przeżuty.
Rozjuszona kazałam mu jeszcze pomacać gulkę na plecach, którą mam z 10 lat (WARIATKA!!!)
A że humor już mi się polepszył, to wracając do wczorajszej licytacji przypomniałam sobie, że ostatnio miałam na skórze piersi może z 0,2 mm krostkę, taką czerwoną plamkę, no i oczywiście żyłam parę dni w przekonaniu, że to rumień, rak itd.
Szkoda słów, szkoda gadać. Po raz setny powiem, że rak to choroba głowy, nie ciała.
No to sobie teraz odreagowuję cichutko w domu. Dla mnie dzień po badaniach to jak po maratonie.
Do tematu wracam w połowie stycznia, na razie spokój.
Dzięki Wam bardzo Ludziska, dzięki, dzięki, dzięki!!!
A w tym podziękowaniu dobra muza, choć nowa kilkuletnia to słowa mądre jak diabli, radzę się wsłuchać.
Dla Was!!!


I jak?


niedziela, 4 listopada 2012

Dzień przed...

Przyszło popołudnie, zaczął się świadomy dół. Smutno mi, beczę pod nosem, cichutko, oddalam się na czytanie książki zamiast zwyczajowo ślęczeć przed tv.
Świadomy dół na maksa. Jutro badania kontrolne i wszystko jasne. zawsze tak mam nachodzi mnie mega wyciszenie, podszyte ogromnym strachem i niepewnością. Żołądek mi się ściska w znajomy sposób.
Po ostatnim aerobiku boli mnie biodro ale tylko przy pierwszych 3 krokach po długim zasiedzeniu, nie ruszaniu się. Typowy zakwas, przeciążenie. Normalnie nie boli w ogóle.
No to teraz w mojej bani od tygodnia kołatają się myśli o przerzutach do kości. I na nic rozmowa z ortopedą, że to zakwas, przeciążenie, że rak nie boli tylko przy pierwszym kroku na rozruch.
Jutro będę musiała powiedzieć o tym swojemu lekarzowi.
A jak się przejmie?
A jak będzie chciał badać dokładniej?
A jak skieruje na coś jeszcze?
Jezu jak się boję, jezu jak się modlę żeby mnie wyśmiał i powiedział, że rak tak nie boli.
Żeby było tak jak ostatnio gdy narzekałam na kolano, a on powiedział, że jeszcze nie słyszał o przerzutach do kolana.
Ależ to jest męka. Ależ to jest koszmar, ten strach jest nie do ogarnięcia.
Czy dzisiaj jest ostatni normalny dzień?
Co będzie jutro o tej porze?
Co będę myśleć?
Jutro będzie wszystko jasne, może znowu wygram los na kolejne dwa miesiące.
Nie musicie mnie pocieszać, w głębi serca wierzę, że będzie dobrze, że musi być dobrze.
Tak tylko wyrzyguję najbardziej skryte obawy, których na dzień prze nie potrafię schować...

piątek, 2 listopada 2012

Normalność...

Dzisiejszy dzień całkiem miły, normalny bym powiedziała. Z rana postanowiłam zmęczyć męża 10 kilometrami, potem śniadanko. Wieczorem kolacja na mieście i kino.
Postanowiłam zabrać go na randkę. Nie dość, że chodzimy na te randki raz na ruski rok, to jeszcze zawsze on zaprasza. A co mi tam? Pomyślałam i zaprosiłam.
Taka jestem często wredna dla niego, taka byłam nie do zniesienia w trakcie choroby. No to w ten sposób chociaż trochę odkupię swoje winy nie:)))
No i taki to był normalny dzień, jak u zwykłych ludzi:)
Ach brakuje mi takich chwil, nie kina, nie kolacji a czasu w którym głowa nie buzuje od myśli, najczęściej czarnych myśli. Trafiło na mnie, nie ma co. Ale obiecałam sobie terapię no to kontynuuję, jutro robię w domu czystki, w niedzielę mały trening. Byleby się czymś zająć...

czwartek, 1 listopada 2012

...

Dzień spokojny, rodzinny. Po południu poszliśmy na cmentarz,  po ciemku już. Udało mi się wszędzie trafić.
Pod krzyżem zapaliliśmy 3 dodatkowe znicze, za Chustkę, za Magdę Prokopowicz i za wszystkich z zeszłego roku Renate, Pauline Foodancera...
Patrzyłam na te trzy znicze stojące obok siebie i widziałam ich twarze, wszystkie takie uśmiechnięte. I widziałam Magdę i Chustkę jak się śmiały jak im się oczy świeciły. Mi też się świeciły od łez i gardło jakieś zaciśnięte.
Myślałam o tym, że za kilkadziesiąt lat nasze dzieci będą szły tymi samymi alejkami, zapalić nam znicze.
Wszystko takie samo, świat był i będzie. Tylko my się na nim zmieniamy, tak po prostu przemijamy, pstryk i nas nie ma.
A teraz na spokojnie, popijamy zieloną i oglądamy strażnika na dwójce.
A taki wciągający:)...że aż piszę sobie do was. dobranoc:)

środa, 31 października 2012

Łagodność...

Chciałabym powiedzieć, że nauczyłam sie wiele, wyciągnęłam wnioski, nabrałam dystansu, wdzięczności. Niestety:( Mam wrażenie, że nic sie we mnie nie zmienia, że nie mam w sobie za grosz łagodności dla ludzi, pokory do życia. Tyle negatywnych myśli przelatuje mi przez głowę każdego dnia. Tyle czasu marnuję na myśleniu o tym jak ktos mógł coś. Bzdury, zwykłe pieprzenie, po co to komu. Kiedyś marzyłam tylko o tym żeby choć przez chwilę być zdrowa, a teraz mam wrażenie że ten czas marnuję.
Czy wy też macie chwile złości na bzdury, o głupoty, chwile zwykłego czepiania sie męża, bycia niemiłym? Czy wy też zapominacie jak ważne jest zycie, jak trzeba cenic każdą chwilę.? Czy wy tez zapominacie co jest tak naprawdę najważniejsze? Mi się niestety zdarza, dość często.
Muszę nad sobą pracować, zatrzymać się od czasu do czasu, pomyśleć, złagodnieć.
Może w te wolne dni pojadę w góry, pooddycham, posłucham ciszy, nabiore dystansu.
Jutro wiadomo jakie święto, martwi mnie to że muszę zapalać coraz więcej świeczek i jeszcze kolejna... Za każdego po kolei z cichutko wyszeptanym imieniem. Stoję pod tym głównym krzyżem i odpalam, jedna po drugiej i następna. Już czas przestać kochani, wystarczy, nikt więcej, proszę o siebie dbać i jaj mi juz nie robić bo nie zniese.
Na jutro wszystkim dużo siły i może jednak radości, uśmiechu, łagodności...
P.s w poniedziałek kontrola, jakbym nie zdązyła się odezwać to bardzo proszę o trzymanie kciuków, mocno!!!

poniedziałek, 29 października 2012

Lepiej...już...

Dziś już lepiej, a jak wróciłam z pracy to już w ogóle odżyłam. Ach gdyby tak móc nie pracować. Byłabym extra kurą domową, a tak to podaje mrożone pierogi bo na inne nie mam czasu. Czytałam dzisiaj u Chustki komentarze i byłam w szoku. Jak można tak się wpierdalać w cudze życie. Pomiędzy normalnymi komentarzam rozkwitają tematy dotyczące jej życia, wyborów, decyzji. Niepytani oceniają. Niepytani radzą. Niepytani negują, drwią, szydzą. Niepytani żrą się między sobą jak wściekłe dzikusy. Robią to na komentach czyjegoś bloga już dawno nie pamiętając o co chodzi. Trochę to przerażające.
No i tak postanowiłam się wyżalić, że to po prostu przykre, smutne i żałosne. Ha będzie lincz?

A tak to jeszcze zalinkuję do pięknego utworu, w związku z dużą jak dla mnie stratą. Może warto czasem pomyśleć, zatrzymać się zastanowić...BUZIOLE:)))

21:45 Nie wiedziałam jeszcze pisząc dziś wieczorem. Nie przypuszczałam. Może to ona kazała mi to tu zamieścić? W takim razie to dla Ciebie, dla Was, dla Nas. Piękny tekst. Piękna muzyka, taka jak Ty.

Jutro zbudzisz dzień.
Jutro ja- twój cień.
Będę wszędzie, wszędzie będę,
nawet gdy mnie już nie będzie...


niedziela, 28 października 2012

Kacowo;(

O masakra, cała niedziela przeleżana. Piję, piję, nawadniam swe wysuszone ciało. Podsypiam, piję, jem i znowu podsypiam. Ależ człowiek głupi:) Ale impreza była fajowa. Wróciliśmy do domu o 5 nowego czasu. To zdecydowanie za późno. A i jako starzy ludzie tak się świetnie bawiliśmy, że odwiedziła nas para w mundurach:) No i mandacik. Jeeeee, dobrze że ciągle potrafimy dać czadu.
A, że potrafimy to teraz zdycham sobie w milczeniu :))))

piątek, 26 października 2012

:)

W końcu weekend. Bardzo na niego czekałam. Włosy zafarbowane, szafy przebrane. Tym razem nic nie wyrzucam, ale za to znalazło się kilka szmat, które bardziej wiszą na mych rubensowskich kształtach i stały się całkiem całkiem fajnymi ciuchami. A co za tym idzie z kartonów trzymanych w pawlaczu awansowały poprzez pralkę do szafy. To miłe kiedy ciuch, który był za mały nagle pasuje.
Ale niestety jeszcze parę szmat jest ciągle za małych.
W związku z tym jutro z rana lecę na nordic i cisnę do utraty tchu.
Od wczoraj rozpoczęłam również prowadzenie obserwacji ,,ducha" i jak na złość była cisza.
Natomiast ja poprzez pisanie z wami o tym, lekko się wkręciłam i w nocy przechodząc obok kuchni do toalety lekko podbiegałam bo się bałam, że ktoś za mną idzie.
Stara a głupia wiem. He he, ale sama byłam w domu i to pewnie dlatego. Zobaczymy, obadamy:))
Lecę zamieszać swoją dietetyczną kalafiorowo -brokułową zupkę. Mniam, mniam

środa, 24 października 2012

Różniście...

Już jestem i to od paru dni. Tylko tak zwyczajnie nie miałam siły, czasu, może natchnienia. Wróciłam szczęśliwa, wypoczęta, trochę lżejsza. I już tęsknię, już bym wracała. Pracowniczy nastrój już dał o sobie znać. Uśmiecham się sztywno, składam ukłony komu trzeba, przytakując na kolejne idiotyzmy krzyczę w głowie: spierdalaj, spierdalaj stąd jak najszybciej. Bo cie zeżrą, ot co:) pogryzą, przeżują i wyplują, światowe korporacje, firmy, firemki, phi, koń by się uśmiał.
Ale jestem twarda.

Pokonując wzdłuż morza kolejne kilometry z kijami jak mantrę powtarzałam, że jestem zdrowa, jestem szczęśliwa, jestem wdzięczna za to co mam, jestem spokojna.........jestem zdrowa, jestem szczęśliwa, jestem wdzięczna za to co mam, jestem spokojna.
Pomagało, przynosiło ulgę i więcej pewności siebie.
Rozmawiałam z mądrymi, mądrzejszymi na pewno i dowiedziałam się, że nasza podświadomość nie umie rozpoznawać, czytać słowa NIE. W związku z tym nie wolno powtarzać NIE zachoruję, tylko trzeba mówić będę zdrowa. Takie to o to mądrości. Dla wszystkich co się śmieją powiem tylko, że spokój wewnętrzny i nastawienie to bardzo ważna rzecz. A dla tych co się nie śmieją i jest ich na bank zdecydowana większość powiem, że nawet jak w to nie wierzymy, jak nie jesteśmy czegoś pewni to powtarzajmy tę naszą mantrę, w końcu uda się wmówić to podświadomości i będzie nam lżej.

Dobra nie truję już i się nie wymądrzam. Ze spraw ważnych to jeszcze kontrola, ola, ola obija mi się o uszy, kołacze w łepetynie. Trzeba się zarejestrować no cóż. I za dwa miesiące znowu będzie trzeba.
Czy ten strach kiedyś minie?
No nic, a teraz w piżamce co się zwie dresem, leżę już w wyrku i szykuje się do spania, co by na wkurwie czwartku nie powitać od niewyspania. A że rano trzeba wstać bardzo wcześnie to wszystkim dobranoc życzę.

O i jeszcze dopiszę, że co wieczór kiedy leżymy w łóżku to nam szafki w kuchni trzaskają, poskrzypują, jakby...brrrr ktoś, coś. No i właśnie teraz zaczęły. Dobra nie pisze już o tym bo sama w domu jestem, małż w delegacji no i zaraz padne na zawał. Byleby szybko zasnąć. Pa

sobota, 6 października 2012

Uciekam...

Jeszcze chwila i wybywam na urlop dla łba. Łba zapracowanego, zalanego tysiącem myśli na sekundę, milionem trosk o siebie i innych. Ta łepetyna zdecydowanie potrzebuje tak zwanego resetu. Więc najbliższy czas postaram się wykorzystać na to żeby ją troszkę naprawić. To będzie tylko mój czas za, którym bardzo bardzo tęsknię. A i łepetyna ma zmieniła dzisiaj kolor z brązu ciemnego na brąz w odcieniu machoniu, ale takim leciutkim odcieniu. W sumie nie ma różnicy, tyle tylko że odrostów nie widać :)))
No cóż spadam spać. Jutro wyjazd. Ściskam, całuję. Do usłyszonka.

sobota, 29 września 2012

Sobotnio...

Sobotnio snuję się po mieszkaniu, w piekarniku zawitała lazania a na mych paznokciach dosycha czekoladowy brąz. W planach miałam jeszcze ogarnięcie szaf, ale telewizor niestety zżarł mi pół dnia.
No cóż teraz już jestem udupiona bo paznokcie schną, wiadomo:)
Żeby życie składało się tylko z takich pierdół, żeby głowa była zajęta tylko takimi gównami.
Życzę tego wszystkim i sobie też. Wieczorem wybywam na miasto i będę się bawić. Dziś oficjalnie jestem zdrowa i tego się trzymam. Muszę wyciskać dobre dni jak cytrynę, na maksa, do końca.
Jeszcze parę dni pracy i wybywam z przyjaciółką nad morze. Wczasy zdrowotne, odchudzające, relaksacyjne. Wszystkiego po trochu. A przede wszystkim terapia dla mózgu, bardzo nam wszstkim potrzebna. Ściskam

wtorek, 25 września 2012

Ja i moja pieprzona obsesja...

Nie czuję sie ani starsza, ani mądrzejsza :) niestety. No cóż, to było do przewidzenia. Dopadła mnie jednak moja pieprzona, rakowa obsesja. Czuję coś, ciągle coś kurwa czuję. Raz ciśnie, raz zakuje. Jak podniose rękę to znowu coś poczuję, taki tępy ucisk, albo ukłucie albo swędzenie.
Miesiąc temu miałam badania i było ok. Lekarz powiedział, że wszczepione implanty to nic innego jak ciało obce, które może lekko pobolewać, uciskać, kłuć, sprawiać wrażenie takie, srakie i owakie. I że to wszystko jest jak najbardziej normalne. No to co ja na to? To sama co chwile macam, sprawdzam czy nic tam nie ma. teraz to mnie ten cycek pobolewa od tego uciskania mojego. A na darmo są tłumaczenia, że po mastektomii raczej w cycku nic sie nie pojawii, że prędzej ryzyko gdzie indziej ale nie w cycku. Obsesja została, boje sie własnych cycków. Jestem tym zmęczona. Czas na tak zwany samoopierdol, przywołanie sie do porządku i inne takie tam. jak mozna tracic czas na zamartwianie się. Słyszał ktoś o metodzie Silvy, wieczne myslenie o złych rzeczach, sciaga je na nas. A wiec dobrze by było zebym te mądrości umiała wprowadzic do zycia codziennego. oj dobrze by było...

piątek, 14 września 2012

Małe podsumowanko ;)

Idzie weekend, ma być ładnie więc dupa w troki. Przede mną dwie ważne imprezy. Dużo okazji do świętowania. I od poniedziałku wskakuję w nowy wymiar. Wymiar dorosły, rozważny i romantyczny.
Postaram się być mniej rozkapryszona, mniej wrażliwa, mniej wybuchowa, mniej oceniająca innych, mniej podirytowana, mniej leniwa, mniej rozpieszczona, mniej płaczliwa.
Będę łagodniejsza, bardziej kobieca, spokojna, pozytywna, bardziej dorosła, częściej się będę uśmiechać i starać się osiągnąć jak największą równowagę :)))
Przestanę również rozkminiać, ciągle myśleć, analizować, wspominać i zadręczać się tysiącem spraw.
Takie to są moje świąteczne postanowienia.
A gdyby tak jeszcze podsumować ostatnie dekady to powiem, że były szalone, czasem głupie, nieodpowiedzialne. Parę rzeczy bym pewnie znalazła, których się wstydzę, z kilku jestem dumna. Mam mnóstwo cudownych wspomnień, przyjaciół. Nawet Ci ludzie z kolonii, kiedy mieliśmy po 12 lat powodują u mnie łezkę wzruszenia w oku. Wszystko pamiętam, pamiętam doskonale. Tęsknię za tyloma rzeczami, zapachami, ludźmi. Wszystko co się wydarzyło ma dla mnie ogromną wartość. Dużo mi życie dało radości, uciechy. Nie można jednak pominąć, że również nieźle przypierdoliło mi w dupę.
Okej godzę się ze wszystkim:) muszę :)).
Mam tylko nadzieję, że ta następna dekada będzie dla mnie dobra, łagodna i pozwoli mi spełnić wszystkie moje wyżej opisane postanowienia, oby ;) Trzymajcie kciuki ;)))))
Chciałabym również pogodzić się z życiem, bo jeszcze trochę mamy ze sobą na pieńku;)
A co przyniesie los? Zobaczymy...

Buziaki

środa, 12 września 2012

Weny brak...

No czyli potwierdziłyście moje obawy, dopada mnie jesienna deprecha czy jakoś tam :)
Nic mi się  nie chce, pisać mi się nie chce, ruszać, śmiać inne ceregiele. Spała bym, jadła ;p i oglądała seriale. Bleeeeee!!! Okej w weekend miałam oderwanie od marazmu. Boże jak się wybawiłam, wytańczyłam i pochlałam. Aczkolwiek skutki tego ostatniego czuję do dziś, no może do wczoraj:)))
Potrzebuję jeszcze kilku dni, kopa w dupę i wracam do świata. Lecę na basen, wpieprzam marchewki i przestaję narzekać. Jeszcze tylko kilka dni:)))

sobota, 8 września 2012

Szaro buro w sercu mam...

Oj jakiś ten tydzień niedobry, męczący. Pracowałam i pracowałam. W między czasie żarłam jak świnia. Ćwiczyłam w myślach, nie miałam czasu z małżem pogadać. Nie było w serduchu energii, radości.
Z tyłu łba czai się jakby smutek, nie wiem tylko co go powoduje. Jakby czekał w gotowości kiedy wyleźć i mnie dobić.
W ten weekend świętujemy ślub przyjaciół, będzie głośno, pijano i tańcząco. I obiecuję sobie, że na tej fali imprezy postaram się wkroczyć w następny tydzień i wytrwać we wszystkich swoich postanowieniach, nie podpalać również. Dam rade, dam rade. Potrzebuję tylko trochę motywacji, siły i pozytywnej energii, żeby wybić tego smutasa, hen daleko. Może to jakaś jesienna deprecha się zaczyna, przesilenie.
Czy jest coś takiego jak jesienne przesilenie? Wiosenne to wiem.

poniedziałek, 3 września 2012

Praca, praca, praca

O rzesz !!! Nie wyrabiam, dużo się dzieje w robocie, dużo samej roboty w robocie.
Ale spokojnie bez stresu, na luzie. Po prostu najbliższe dwa tygodnie będą niestety obfitować w długie godziny za biurkiem i wieczorne służbowe kolacyjki. Niekoniecznie tak przeze mnie uwielbiane, co po prostu konieczne. A to oznacza, że w domu będę gościem i zagrożona będzie moja dieta:)
Trza się trzymać bardzo, bardzo mocno. Lecę...

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Jestem...

Jestem, przepraszam, nie miałam dostępu do neta. Melduję wszem i wobec, że w piątek miałam kontrolę i wszystko gra. Cieszę się jak cholera bo miałam jakieś dziwne przeczucie. Na szczęście jest ok, no i teraz mam czas żeby się cieszyć, cieszyć się przez dwa miesiące, a potem znowu sraczka:)
Obecnie po przytyciu 5 kilo w wakacje, postanowiłam zakończyć piwną labę i wziąć się ostro do roboty, bo za chwilę odrobię wszystko na co tak ciężko ostatni rok pracowałam.
Jednak grubas zawsze będzie grubasem :))) Ciężko się zmobilizować, oj ciężko:)
A po piesku serce się dalej tłucze i smutno i źle. I wzięłoby się smycz i poszło z czworonogiem przed siebie, razem, łapa w łapę. Niestety:( Dzisiaj, teraz mijają dwa tygodnie jak ostatni raz trzymałam ja na rękach i mówiłam jak bardzo ją kocham. Bardzo...


niedziela, 19 sierpnia 2012

Na spokojnie...

Weekend był bardzo, bardzo aktywny. Dużo sportu, mało czasu na myślenie. Nie znaczy to, że nie myślałam w ogóle. Otóż myślałam, wspominałam psiaka w każdej chwili ale nie miałam czasu rozwinąć tych myśli w mojej głowie, rozczulić się i doprowadzić do łez. Tak więc uważam ten weekend za sukces, bo bałam się że go zwyczajnie przeryczę. Jutro będzie ciężej bo będę myśleć, że tydzień temu o tej porze...
Czemu w naszym życiu tak ważne są te zaokrąglenia, tydzień, miesiąc rok? Co za różnica czy 6 dni temu, czy siedem? Postaram się jutro trzymać tej myśli.
Tak poza tym to po wielkiej miesięcznej wakacyjnej rozpuście, wróciłam do diety. Muszę się wkręcić tak jak przed wakacjami. Już zakupiłam karnety na basen:) Mam nadzieję że się uda odrobić nadrobione 4 kg i lecieć z wagi dalej. To jedno z moich marzeń i od roku ciężko na nie pracuję:)
 A tym czasem trzeba iść spać, jutro praca, a do piątku jeszcze bardzo daleko. Buziaki dla wszystkich...

piątek, 17 sierpnia 2012

Smutno...

Czy mozna tak bardzo kochać zwierzę, psa? Niektórzy sie pewnie śmieją, że wariatka, psia mama. Inni za swoim skoczyliby w ogień. Ja, gdzieś po środku w tym wszystkim, uważam że można kochać i to bardzo, bardzo. Wracam do domu, patrzę w pusty koszyk i gardło mi sie od razu zaciska. Nikt się nie podrywa, nie przeciąga ziejąc z paszczy rześkim smrodem, nikt nie kręci obok mnie dupką żeby go pogłaskać. Brakuje 1/3 naszej rodziny, a to dużo. Tęsknie za psiakiem zwyczajnie, po ludzku. Bo jak juz byłam poobrażana na cały świat to zawsze miałam ją, a ona mnie, pełna komitywa:)
No i teraz tak smutno, samotnie. Ciągle analizuję czy byłam dla niej dobra, jak spędziłyśmy ostatnie chwile. Wyrzucam sobie, że nad tym morzem mogłam jej poswięcic więcej czasu, ale jak gdy nie miała sił na dłuższe spacery? I tak w koło. Bezsensu wiem, wiem, wiem. Wszystko wiem, tylko że to mi nie pomaga. Psiara byłam zawsze, więc teraz muszę swoje wycierpieć, wypłakać...
A ze spraw przyziemnych to gdzieś za tydzień wybieram sie na kontrole, juz mi sie giry trzęsą. Ale co myslimy pozytywnie nie?

wtorek, 14 sierpnia 2012

Już nie ma psiaka...

Już jej z nami nie ma. Wczoraj po pracy zabrałam ją do weterynarza, który stwierdził, że w tym momencie pies zaczyna się męczyć. Faktycznie było gorzej, szczekała do ściany i ciągle się wywracała. Jej stan pogaszał się na naszych oczach.
Miałam wrócić z pieskiem na koniec przyjmowania, wieczorem. Te ostatnie 3 godziny spędziłyśmy tuląc sie do siebie na wyrku (na które miała zakaz wstępu:))) Ona juz nie do końca wiedziała co sie dzieje, usypiała w każdej pozycji. Z milion razy wyszeptałam jej jak bardzo ją kocham i jak jej dziękuję za ten czas razem, wycałowałam, wygłaskałam. Sama wizyta u lekarza nie była już taka straszna bo psinka nie miała juz z nami prawie kontaktu, i nie zdawała sobie sprawy gdzie jest. Wzięła ostatni oddech i usnęła sobie na zawsze. Zawinęłam ją w kocyk, wsunęłam rękę i głaskałam ją i tuliłam chociaż lekarz twierdził, że juz nie żyje. Pochowaliśmy ją godzinę później...
I tak się skończyła moja wielka miłość i przyjaźń. Moja kochana znajda, miałam ją tylko 6 lat. Dałam jej dobrą starość, a ona dała mi tyle radości. Wiem, że to głupie ale ciągle myślę gdzie ona jest, czy ma wodę w misce, czy ma ułożony kocyk tak jak lubi, czy ktoś dba o to żeby pogłaskać ją za uszkiem.
To był mój pies, którym opiekowałam się z największą czułością. Od wczoraj wylałam morze łez. Dziś rano wszystkie czynności były bezsensu. Idąc do łazienki nie zauważyłam kontem oka, ze mała sobie śpi w swoim koszyku. Po chwili nie usłyszałam skrzypienia wikliny - o wstała! Nie orzyszła do mnie do łazienki powąchać, przywitać się. Nie węszyła obok misek czy nie pojawił sie w nich jakiś nowy smakołyk i nikt nie spojżał mi w oczy kiedy wychodząc zamykałam drzwi. Mimo to już do pustego przedpokoju, jak codziennie wyszeptałam: ,,zostań, papa" i cmoknełam w powietrze...
Kocham Cię malutka:)))

niedziela, 12 sierpnia 2012

Wróciłam...

Wróciłam z kilkudniowego pobytu nad naszym pięknym, cudownym, jedynym morzem.J jestem, skonana. Ostatniej nocy przespałam godzinę. Mój stary piesio, (który niby nie cierpi, ale chodzi już powolutku, ledwo widzi i słyszy) dostał w nocy szału. Chodził w kółko, jakby coś widział, właził w szafę, meble, wywracał miskę, sam siebie. Serce się krajało i aż strach było patrzeć na zegarek, który coraz bliżej wskazywał 5 (godzina wyjazdu 5:30) I co tu zrobić z takim starym psem. Ledwo bida łazi, potyka się ale kocha mnie straszliwie, a ja ją. Jak spojrzeć w oczy zwierzęciu i podjąć decyzję o jego końcu.
Jak mam znieść widok konającego psiaka na własnych rękach:(((
Ryczę jak to piszę bo wiem, że ta chwila zbliża się nieuchronnie. Jak zadecydować, jak się na to zdecydować, jak to przeżyć??? Wiem są gorsze problemy. Odwiedziłam dzisiaj wszystkie zaprzyjaźnione blogi, jest wielu którzy mają gorzej :( Mimo to zwierzaki zawsze mnie wzruszały. Mój był ze mną całą moją chorobę, kazał zwlec się z łóżka i iść nad rzekę, wystawiać łysą łepetynę do słońca, tulił się do mnie kiedy wyłam, dotrzymywał towarzystwa w tak trudnych dla mnie chwilach...
Co zrobię kiedy spojrzy mi w oczy, a jeżeli zobaczę w nich żal...? Posrane życie, posrane...

P.S nad morzem było cudnie, cieszę się, że mój psiak był ze mną:(((

sobota, 4 sierpnia 2012

A może szarlotki?...

Od rana walczę z szarlotką. Dlaczego walczę? Otóż nie jestem wytrawną kucharą i mam dziwne skłonności do nie trzymania się przepisów. No więc po zrobieniu jabłek okazało się, że skurczyły się o połowę. No to pobiegłam po kolejne jabłka i prażyłam jeszcze raz. A potem co innego, a to piana się nie ubija. Ostateczny efekt jednak wart był tego całego zachodu. Mniam, mniam...jeszcze gorąca.
Żeby ludzie mieli tylko takie problemy:(, żeby sen z powiek spędzała nam niedopieczona szarlotka:(
Marzenia ściętej głowy. Postanowiłam trochę wyluzować, będę piec szarlotki hehe.
Już mam dość myślenia o tej chorobie. Za parę dni mijają 2 lata jak usłyszałam ,,to" słowo, 1,5 roku od ostatniej chemii. Może czas zacząć żyć? Tylko jak? Jak się nie bać. Skąd wziąć gwarancje?
Pieprzenie dla pieprzenia. Jeżeli uda mi się chociaż jednego dnia nie pomyśleć o raku będę przeszczęśliwa:)))
Startuję od dziś:)
A jutro wybywamy ponownie urlopowo na parę dni, w stronę Amriczka. Już się nie mogę doczekać jak zakopię stopy w ciepłym piachu i pogadam sobie z naszym morzem...

wtorek, 31 lipca 2012

Ogólna bania...

Ale dupa z tą naszą chorobą. Wróciłam i słyszę same złe wieści. Wznowa u jednej, ale to wygramy na pewno, nie ma innej opcji;))) bo kurewsko silna z niej babka. U innej ledwo wykryty, a już z zasraną wątrobą. Kurwa, kurwa, kurwa jak ten świat mnie wkurwia. Czemu to życie to ciągła walka. Pewnie jak to teraz piszę, kolejna osoba podniosła ręce do przerażonej twarzy, a jej życie przewróciło się do góry nogami. No może nie, w nocy lekarze nie konsultują, może się komuś upiekło.
Ja sama żyję w ciągłym strachu, od 2 lat nie było dnia żebym nie myślała o tym skórwielu. Idę ulicą i ugniatam cycki, bo coś zakuło, bo muszę, bo się boję. Paranoja.
Laski we wrześniu zwołujemy sabat, postanowione (tak jak prosiłaś:)). Musimy i już. Jak nie na zorganizowanym wyjeździe to gdzieś po środku. Nasz weekend. Rybeńka, na ciebie tez liczę, szykuj się na samolot!!!

sobota, 28 lipca 2012

Jestem...

Jestem, wróciłam, już się nadomowałam i mogę wracać:)
Ach te dwa tygodnie, jak sekunda niestety. Ale było pięknie, śmiesznie, uroczo. Znowu byłam zwykłą laską, która niczym nie różni się od innych.Wykąpałam się w słońcu, relaksowałam. Teraz robię wielkie pranie i schabowe, żeby było domowo.

Zamieszczam zdjęcia z jednej z wycieczek, ogarnę się i wracam.   

piątek, 13 lipca 2012

Przerwa urlopowa:)

Kochani nadszedł ten dzień, kiedy w pocie czoła pracowałam jak mróweczka. Tyrałam, tyrałam, tyrałam. A po co to wszystko? A no po to żeby wyjść o czasie z roboty i zamknąć ja na najbliższe dwa tygodnie.
Tak, w końcu, mam wakacje. Jadę, znikam, byczę się.
Wracam za dwa tygodnie:) Buziaki, pozdrawiam i życzę wszystkiego naj naj naj...

niedziela, 8 lipca 2012

Co się dzieje?

Ta niedziela to jakiś koszmar. Co mi się dzieje? Chodzę wkurwiona jak nigdy, czepiam się o wszystko.
Cały dzień przyczepiam się do wszystkiego, byle głupota kończy się awanturą. Jestem wredna to wiem, ale najbardziej mnie przeraża taki wewnętrzny smutek i poczucie nieszczęścia.
Cały dzień walczę żeby się nie rozpłakać, a chce mi się wyć jak cholera.
Dlaczego? Nie wiem. Mój luby od rana zgarnia regularny opierdol za wszystko co tylko możliwe. Marzy o tym żeby ta niedziela się skończyła, ja też. Do tego jakiś stres mnie ogarnął i wszystko odbieram jakby koniec świata. Czy wy też tak czasem macie? Nie mogę uciec przed samą sobą...

sobota, 7 lipca 2012

Dziura w głowie...

Usiadłam z zamiarem pisania...ale co tu napisać, nagła dziura w głowie. Aż dziwne, przecież ja ciągle o czymś myślę, rozkminiam tysiące spraw, martwię się na zapas, piszę czarne scenariusze.
Boże jaka ja jestem durna, jaka skrzywiona.
A tu nic...pusto. Cisza przed burzą? Nie wiem. Coś mi nie idzie, więc może zalegnę juzż do łózia i dam łepetynie wypocząć. Może następnym razem będzie lepiej:)

czwartek, 5 lipca 2012

Proponuję sabat...

Kochane mamy lipiec, nie da się ukryć. Myślę, że ostatni rok pisania, płakania, wku....nia i wspierania się wzajemnego należałoby jakoś uczcić. PROPONUJĘ SABAT...
Może wrzesień, kiedy każda się już wywakacjuje i będzie ogólnie dostępna? Można sprawdzić możliwości dojazdowe każdej, ustalić jakieś miejsce, może nocleg. Może okaże się, że któraś ma wielki pałac i może nas wszystkie ugościć. Co wy na to blogerki? Rybeńki?
Jeżeli macie jakieś opory bo lepiej nie, bo może wstyd lub zwyczajnie się nie chce, nie ma potrzeby to też napiszcie. Nic na siłę. Dzisiaj pomysł jest, jutro nie ma:) Myśleć i pisać...

niedziela, 1 lipca 2012

Takie tam...

Dzisiejszy DDTVN i mąż Magdy..., ja się zryczałam, mój siedział cicho z gulą w gardle. Fajny ten jej mąż, tym bardziej, że nie byli podobno już razem od jakiegoś czasu. I dobrze powiedział, Magda pewnie już tam zap...... na górze i ostro działa:))))
A ja ostro działam w szafach. Ciasno tu u mnie, nie mogę niczego znaleźć, upycham wszystko gdzie popadnie. No więc teraz wyrzucam, robię typowego pilota, przeglądam, mierzę i bum do wora i na śmietnik.
Jak mam porządek w szafach to w życiu mi lżej:) Dodatkowo udrastyczniam odrobinkę swoją dietę, gdyż za dwa tygodnie zaczynam urlop i zamierzam zrobić extra wrażenie na dużej części płci męskiej;))))))))))))))
Dziewuchy, chłopaki, miłej niedzieli życzę i ściskam.

środa, 27 czerwca 2012

zostałyśmy same...

Ale mi smutno. Ta informacja dociera do mnie w bardzo zwolnionym tempie, Przygniata mocniej i mocniej. Dziś wracając z pracy spojrzałam w niebo i poczułam jakbyśmy zostały tu same, bez niej. Bez osoby, która w życiu większości z nas aktywnie nie istniała, ale w podświadomości zawsze gdzieś tam była. Taka piękna, kolorowa. Nigdy nie zapomnę tych wielkich oczu. Niepisana przewodniczka, chodząca nadzieja, że można...żyć i robić to wspaniale, że damy rade, bo ona daje...

wtorek, 26 czerwca 2012

Łeb do słońca:)...

Magdula Kochana, w serduszkach naszych będziesz na zawsze jako przykład, wzór walki, kobiety, matki. Jak dowiedziałam się, że mam raka oglądnęłam w samotności twój film. Dałaś mi nim ogromną siłę. Dowiedziałam się jak to teraz będzie wyglądać, co się będzie dziać. Dzięki Tobie bałam się trochę mniej.
Ta piosenka z poprzedniego posta dla ciebie, teraz już na zawsze nucąc ją będę dawać łeb do słońca...


sobota, 23 czerwca 2012

Młyn, zadyma...

Ale młyn, w pracy aż się kurzy, nie wiem w co ręce włożyć. No cóż praca jak to praca, ważne że jest. Weekend ciekawy bo mamy wesele najlepszego przyjaciela mojego męża. Uwielbiam wesela, uwielbiam tańcować, wzruszać się:) Wiem jestem porąbana. Ach ale jaka mam kieckę:))) Taki lachon ze mnie jakich mało. No nic trza się wyspać. Obiecuję, że po weekendzie znajdę czas, napisze więcej.
A dziś zostawiam po sobie cudną, rokową piosenkę. Puszczam ją w aucie na ful i drę się w niebogłosy.

Mocna muza, a do tego przepiękny tekst. Proszę uprzejmie doczekać do refrenu, a najlepiej przesłuchać z dwa razy. Komuś się podoba? Jakieś opinie? Dla mnie to miód na serce. Gardło zdarte na maxa:) Całuję.

niedziela, 17 czerwca 2012

Ciężki dzień...

No niestety nie udało się wygrać. Jednak oglądanie meczu w kilkudziesięciotysięcznym tłumie wzbudza niesamowite emocje. Potem bawiliśmy się do rana na ulicach miasta, z czechami, włochami itd.
Atmosfera przyjacielska, świetna, wszyscy sobie gratulowali.
A dziś...to chyba wiadomo, dzień przeleżany niestety:)

A to niedzielnie dla Was, piękne słowa, o wokaliście nie wspomnę...
http://www.youtube.com/watch?v=B48gbRsyOOc

piątek, 15 czerwca 2012

Syndrom wdowy euro...

Polska, Polska!!! Wszystko fajos, ale już mam małego wq... Mój małż zapowiedział mi, że przejmuje na euro pilota, zgodziłam się, a cóż miałam powiedzieć. No to siedzi jak zahipnotyzowany, o 18, o 20, o 23 na powtórkach. Cały dzień w domu odgłos wrzasków i gwizdów z telewizora, a z kanapy dobiega do mnie dźwięk otwieranej puszki i czasem efekty nagazowanego piwa. O mój boże, zaczęło się, pomyślałam 2 tygodnie temu. Grzecznie oglądałam powtórki goli, śmieszne sytuacje i wszystko na co byłam zwoływana do salonu. Obiecałam sobie pokorę i cierpliwość:))) Ja rozumiem mecze Polski, ale wszystkie aż tak?:)
Ale ileż można, zaczyna mnie już trochę ten stan wq...ać:) Małż się śmieje, a ja z nim bo te różnice płciowe są zachwycające. Patrze sobie właśnie na niego z ukosa. Siedzi taki budda (brzuch piwku nie wybacza:) i patrzy i się wzrusza i dalej patrzy. Właściwie od tygodnia, średnio 5 godzin dziennie ogląda zieloną trawę i biegających po niej facetów.
Czy to nie fascynujące, że mamy w domach takie cuda natury:))) Jeszcze siedzi i się ze mnie śmieje:))
Z drugiej strony pamiętam jak na ostatniej imprezie rozmawiałyśmy z dziewczynami jak pomalować paznokcie na biało czerwono, z której stronie białe, a z której czerwone??? Co by nie wyszła nam flaga Monako:) Gderając i gderając napotkałyśmy wzrok mężczyzn, którzy zamilkli ze zdumienia czym zajmują się ich kobiety.
No i właśnie tak siebie postrzegamy:))). A wy jak kobity radzicie sobie z erą euro? Jak mężowie?
Przeniosłyście się do kuchni, czy dzielnie im towarzyszycie? Miłego weekendu dla wszystkich...

środa, 13 czerwca 2012

Polska !!!

Odsapnęłam, rozpoczęłam kolejne dwa miesiące. Teraz tak już jest, odliczam życie w dwumiesięcznych odcinkach. No cóż przynajmniej początek jest spokojny, ta pewność zaraz po badaniach daje dobry nastrój i moc. Wczoraj moi drodzy udałam się do strefy kibica na wiadomy mecz i jak się na co dzień średnio interesuję, to ten mecz zapadnie w mojej pamięci na długo. Świetna zabawa, gardło zdarte, atmosfera rewelacyjna. Przy okazji tego, że bezkarnie można było krzyczeć, krzyczałam...
Oj wydarłam z siebie stres, frustracje i strach, a że mi mało to w sobotę też idę się powydzierać:)
A dziś kupiłam piękną sukienkę, niebieską, wiosenną, na dobry początek:))) ...

poniedziałek, 11 czerwca 2012

Relacja z dzisiejszego dnia...


Podjeżdżam pod szpital. Potrzebuję jeszcze chwili dla siebie, chociaż minutkę. Łzy się cisną do gardła, więc próbuję zebrać się w sobie. Okej już czas, sunę jak we mgle i lapie za wielką klamkę. Idę środkiem korytarza mijając ludzi w perukach, chorych, zwykłych, eleganckich, biednych. Nerwowo pocieram żyle. Kiedyś pielęgniarce w trakcie wkłuwania pękła u mnie żyła. Powiedziała że była zimna, pewnie kłamała ale ja już do końca życia będę pocierać to miejsce jak szalona. Wkłucie z wenflonem.... kurwa boli.
Boli jak zwykle, słyszę jak krew sika do probówek i chce mi się rzygać.


Chwilę później stoję przyciskając mocno ukłutą przed chwilą żyłę. Nikt mnie z stąd nie ruszy, nie przestanę ściskać. Pani powiedziała ze to moja ostatnia super żyła. A że igieł się panicznie boję, chcę się ustrzec przed tysiącem nieudanych prób pobrania krwi. Liczę 67,68,69,70 myśląc sobie że najgorsze za mną. Ale za chwilę orientuje się że jeszcze lekarz, potem usg brzucha, więc może nie tak do końca za mną.
71,72,73 nie ma dzisiaj młodych osób, pan obok kroi bułkę dla żony, osób od cholery, rak nie odpuszcza. 118,119,120 wystarczy tego ściskania. Jeszcze chwilę stoję i obserwuję innych, tych innych. Nagle moje nazwisko w korytarzu. Wchodzę..., węzły, piersi, brzuch pougniatane. Czy to jest gwarancja zdrowia? Czekam na usg, teraz już wiem że boję się go najbardziej. Tej ciszy i przesuwającej się powoli głowicy. To już zostanie we mnie na zawsze, to konsylium zebrane nad monitorem na którym był mój guz. Wszyscy patrzyli kręcąc głowami, przewiercali mnie tą ciszą na wylot. Oni jeszcze nie wiedzieli a ja już dawno tak. Ech to życie. 


Czekam dalej na usg a strach narasta. Ciężka dla mnie ta kontrola blisko rocznicy ślubnej. Wraca ten żal, że ja, że zaraz po ślubie, ze kurwa w ogóle. Za parę godzin wyniki krwi, usg od razu. Wieczorem będzie po wszystkim. Myśli mi się plączą. Pisząc do was przynajmniej czas szybciej leci. Czekam... Już po. Trwało to wieczność. Każda prośba o wstrzymanie powietrza, każde zatrzymanie głowicy... Wynik ok, wszystkie bebechy bez zmian i łzy się od razu cisną jakby nie było już nadziei. A przecież jest wiec skąd te łzy? Teraz już tylko czekam na wynik krwi. Przede mną kilka godzin sinusoidy. Od pewności że ok, po panikę że coś za długo to trwa i na pewno jest źle. Ale na to poczekam już w domu. Uciekam rozglądając się niepewnie, że może kogoś z was tu dzisiaj mijam nieświadoma, że może ktoś z was tu jest.
Puszczam, a wyniki dopiszę później jak będą...........i już mam wszystko gra. Jak się czuję? Zmęczona, jakaś taka nijaka ale na pewno szczęśliwa...


P.s Ula poniżej link, moja rada daj podwójną porcję truskawek:)
http://www.prosteprzepisykulinarne.com/2012/05/ciasto-z-truskawkami.html




sobota, 9 czerwca 2012

Witam truskawkowo...

Witam wszystkich w nowym miejscu, które mam dzięki Ksenie ;) i Pauliśce ;)
Na powitanie ciasto truskawkowe, nadgryzione przez małża z kruszonką:))).
Pozazdrościłam Ksenie i też zrobiłam, trwało to 10 minut więc będę piec częściej i dupę paść:) Mam nadzieję, że kiedyś takie ciasto wszamię z wami moje laseczki:))))


Życie jakoś leci, mam nadzieję, że na tym blogu komentarze i inne będą hulać bez zastrzeżeń.
 Za dwa dni kontrola, już zaczyna się lekka sraczka, ale trzymam, nie puszczam. Na razie jemy ciasto:)))


piątek, 1 czerwca 2012

Zaatakował tak z nienacka

Zbliża się kolejna rocznica wszystkiego co dobre i złe. Wszystkiego co wywróciło moje życie do góry nogami. Był ślub, wielka radość, plany rodzinne i ten dzień kiedy go wyczułam, kiedy przygniótł mnie swoją wielkością, zjadliwością. Wyskoczył nie wiadomo kiedy, nie wiadomo skąd, za co, czemu, co dalej?????????????????

Mnóstwo pytań, mnóstwo strachu. Strach się bać, strach się nie bać. Czy to dobrze, że już tyle czasu minęło, czy źle bo coraz bliżej niewiadomej????

Zniszczył mi kawał życia. Wychodzi na to że w dniu własnego ślubu, że w podróży poślubnej miałam już raka. Wciąż niczego nieświadoma spędzałam najpiękniejsze chwile swojego życia z rakiem w piersi. Zaskoczył mnie podczas poślubnej ekstazy, radości z życiowych zmian. Pamiętam byłam jak na haju, byłam szczęśliwą żoną. Czemu nie dane mi było trwać w tej ekstazie dłużej? 
Decyzja, że chcemy mieć dziecko, nawet nie zdążyliśmy się za nie zabrać, kiedy on podciął nam wszystkie plany, radość i skrzydła. 

Dziś już nic nie jest takie łatwe. Nie wiadomo co będzie. Życie nie chce już być takie beztroskie, podszyte jest żalem i strachem. No cóż.:(  Z drugiej strony gdyby nie on, nigdy nie zaczęłabym o siebie tak dbać, starać sie zdrowo żyć, szanować swój organizm. Mam nadzieję, że tylko moja praca nie pójdzie na marne, że uda mi się zebrać plony...


wtorek, 29 maja 2012

Szarlotka...

Ach jak mi się chce szarlotki. To tak dla odmiany, aby odpędzić smutki i obawy. Szukałam, mam świetny przepis ale jego kaloryczność woła o pomstę do nieba. Całe ciasto ponad 4000 tyś kcal. Kto wie czym zastąpić chociaż część margaryny, cukier, mąkę??? Proszę przekazać moje pytanie Alex, ona na pewno pomoże.
Ja znam odpowiedź, że można to zastąpić warzywami i serkiem białym. Ha, jednakoż mnie to nie satysfakcjonuje.
Takie to banały się mnie dzisiaj trzymają i dobrze, świat składa się z banałów i tragedii. Oby banałów było jak najwięcej:)))
To co drogie panie, pomożecie? Pomóżcie:)))
P.S Ewelina jak czytasz to odezwij się, bo się niepokoję, że tak mnie wtedy może źle zrozumiałaś, a nie chciałabym żeby tak było. Buźka

sobota, 26 maja 2012

Myśli...

Miałam ostatnio różne przemyślenia rakowe. Rozkminiałam różne moje decyzje z tamtego czasu. Dziś większości z nich nie rozumiem.
Czemu to ukrywałam np. w pracy? Czemu chodziłam w peruce, zamiast w chustce? Czemu za wszelką cenę starałam się udowodnić, że wszystko gra?
Ja pierdziele:) nie wiem, nie mam bladego pojęcia. Dziś królowałyby piękne chustki, wszyscy by wiedzieli bo przecież mogłabym komuś, sobą zwyczajnie pomóc. No i tak to teraz mam, czasem jak zacznę myśleć, wspominać, zatracam się w tamtych wydarzeniach. 
Jednak już coraz rzadziej, coraz krócej. 2 miesiące pomiędzy badaniami stają się coraz bardziej normalne, zwykłe. Jeszcze nie doszłam do dnia bez myśleniu o tym zasrańcu, ale idę w dobrym kierunku, mam nadzieję. Czy ktoś może się poszczycić wygraną z rakiem? Ile to już lat? Piszcie. Pomóżcie uwierzyć...

niedziela, 20 maja 2012

Zakwasy...

Zakwasy, zakwasy! Przełaziłam po górach cały dzień, walczyłam ze sobą co chwilę, bo dupa ciężka.  Nie dawałam rady ale szłam bo kurwa czuję, że muszę, coś sobie udowodnić, być lepsza, zwyczajnie dać radę. Nie wiem. Ale na górze ta radość... sami wiecie:)
I szafa się nagle posprzątała i humor lepszy. I kocham te zakwasy i to, że tera chodzę jak babuleńka:)
W takich chwilach wierzę, że wszystko będzie dobrze.

Załączam tekst i link do pięknej piosenki Jacka Skubikowskiego. Kocham ją, dla mnie esencja wszystkiego. Nawet w momentach dobrych, mam skłonności do analizowania - stety, niestety:)


Sam nie wiem- śmiać się czy kląć.
Totalny spadek na dno, nadziei zero i nic.
Nie miało boleć aż tak
I łatwo zmienić swój czas,
Wczorajsze jutro na dziś.
Nie biorę prochów na sen,
Dokładnie nie wiem jak jest,
Bo każdy dzień wrasta w noc.
I głos w słuchawce jak twój,
Wyrywa słowa bez tchu,
A potem trzęsę się w noc.

Bo było nas dwoje,
A zostało nie wiem co.
Było nas dwoje,
Znów wygrało głupie zło.

Nie chodzę nigdzie prócz knajp
I jeśli myślę to tam,
Choć chyba spalił się mózg.
Nie pytam ile za sto, nie licze dymków, bo co? 
Jeżeli tamto to gruz? 
Przez mokry asfalt i deszcz 
Uciekam sam nie wiem gdzie,
By tylko dalej od spraw.
A twoje okna wciąż śpią,
A światła rażą i drwią 
I znowu czuję aż tak...

Że było nas dwoje,
A zostało nie wiem co.
Było nas dwoje,
Znów wygrało głupie zło.
Było nas dwoje na cały świat,
Dziś dwa razy trudniej prosto stać,
Ja wiem, że było nas dwoje.

wtorek, 15 maja 2012

Wszystkiego po trochu...

Porąbana jestem. Oglądam Barwy i wyję i się wzruszam, a zaraz potem się chichram. No i piszę w oczekiwaniu na M jak Musztarda.
Lubię trzasnąć sobie czasami serialik, przyznaję się.
Dobre ćpanko można by rzec z tym wyciem. Te wahania niestety bez ćpanka. 
Ale jest i dobra wiadomość Amri nam ozdrowiała Dzięki Bogu:)))) Całuję Cię Kochana:)))
Postanowiłam trzymać się teraz ładnie diety i zrzucić 5 taka do lipca. Fuck musi mi się udać.
Jestem również po przeglądzie podwozia i wszystko gra. Następne badanie za pół roku.
A za miesiąc góra, krew, markery. Czas leci, od badania do badania.
Oglądając ostatnio dokument o raku, zapytałam męża co on właściwie czuł, wiadomo kiedy.
Odpowiedział mi ze łzami w oczach, że najbardziej był wściekły, że nie może mi pomóc.
Och boże tak strasznie go kocham. Szanujmy najbliższych, oni to wszystko przeżywają bardziej niż my. Ja często byłam wredna:( Taka tarcza, chyba ochronna...

sobota, 12 maja 2012

Jeszcze raz...

Jeszcze raz ponawiam wpis, poprzedni się skasował. Jeszcze wcześniejszy nie pojawił się u większości osób. Jakaś porażka. No nic.
Tydzień minął na rozkminianiu tego co się stało. Tej śmierci, która przyszła za szybko, tak jak pisałam ostatni wpis zaraz po pogrzebie, życie jest do bani, niesprawiedliwe i długo mogłabym tak narzekać. Mam je również tylko jedno, więc może wart zacząć z niego korzystać.

Miałam dziś wziąć się za porządki, szafy, ciuchy. Co z szafy to i z serca :))) ale mi się nie chciało i tak ciągle mi się coś nie chce. Jutro, jutro, jutro, też jest dzień, oby milszy... 

wtorek, 8 maja 2012

[*] umarła sobie, po prostu...dziewczyna w chustce...

Nie ma jej już, nie cierpi, nie ma o co walczyć. Zmarła na raka wszystkiego co możliwe, zostawiła męża, córkę i wielki smutek.
Serce mi pękło gdy zobaczyłam zapłakaną córeczkę i męża. Miał w oczach tak wielki ból jakiego w życiu jeszcze nie widziałam. 
Poczucie porażki, że nie udało mu się uratować żony. Matkę, która patrzyła jak jej dziecko składane jest do grobu.
 
Pamiętam naszą ostatnią rozmowę, pokazała mi zdjęcia całej swojej rodziny, swoje. Opowiadała kto z kim i cieszyła się z tak licznej rodziny. Marzyła o powrocie do pracy, zastanawiała się czy dobrze jej będzie w zielonym. Pytała jak to było u mnie. 

Już jej nie ma. Jakie to życie kruche. Smutno mi i wściekle zarazem.
I tak sobie myślę żeby może przestać zajmować się pierdołami, zacząć żyć, dla siebie i trochę dla niej...

środa, 2 maja 2012

A takie sobie sprawy...

Umieralnia, miejsce straszne, śmierdzące, hospicjum. Tak myślałam, tak sobie wyobrażałam. Wiedziałam, że nigdy nie będę w stanie tam wejść.
No więc byłam, widziałam, przepraszam. Mnóstwo silnych, pięknych i niestety samotnych osób. Znajoma bardzo daleka, a właściwie nieznajoma, umiera. Umiera w czystym, miłym, zadbanym miejscu. W miejscu mniej śmierdzącym niż mój szpital.
Poszłam z drżącymi rękoma, przerażona. Bo o czym tu rozmawiać?
- co słychać?
- nie nudno ci tu?
- jak leci czas?
- jakie plany?
- fajnie, że masz tv bo szybciej czas leci.
Jak mam zapytać kogoś kto umiera czy mu nie nudno? Czy to dobrze, że przy serialach czas się nie dłuży? a może właśnie chodzi o to żeby sie dłużył. nie wiem. 
Nabrałam powietrza i wlazłam. No i co oczywiście. Nie było problemu z rozmową. Ona jest pewna, że wróci do pracy. Siłą mogłaby obdzielić pół szpitala. Dzielna, twarda, nie do uwierzenia. Przypomniała mi mnie, jedyną twardą pośród całej, załamanej rodziny. Skąd my bierzemy tę siłę nie wiem. 
Umiera na raka, teraz to właściwie wszystkiego. Zaczęło się od piersi i od razu był już wszędzie. Skórwiel atakował od razu. Lekarze mówią o dwóch niezależnych skórwielach, o wielkim pechu. Dziewczyna młoda, córka w podstawówce. Kurwa, kurwa, kurwa.!!!
Posiedziałam, pogadałam o bzdurach, że Młynkova się rozwodzi, że pogoda ładna. Przerobiłyśmy album ze zdjęciami, barwy szczęścia, moją chorobę i pare innych. I co ? Nie wiem:(

wtorek, 17 kwietnia 2012

Manifest miłości...

Tak jakoś mi smutno, depresyjnie czyli wiosenno. Przesilenie, zrzucam na nie całą winę i staram się nie doszukiwać. 
Zmian mnóstwo przed nami, małż z powodu pracy będzie więcej w delegacji niż w domu. Znowu smutne wieczory i jogurt w lodówce:( Tak myślę, że rozstanie nie jest wskazane szczególnie teraz, kiedy między nami też jakby chłodniej. I jak tu walczyć o siebie?, kiedy każde już na swój sposób zmęczone, coraz bardziej bezsilne. I dlaczego kochamy się tak bardzo, że nigdy nie zrezygnujemy? A może byłoby łatwiej?
Nie wiem za wiele, niestety, ale walczyć będę, nie odpuszczę, nie zamienię na żadnego innego:), a po co mi inny, niepoukładany taki:)))) nie puszczę na marne tych lat pracy nad męskim charakterem i buńczucznością:)))))) Nie odpuszczę nam Małżu, nawet na to nie licz.:)!!! Tylko po co nam te nerwy i nieprzespane noce? Człowiek stary a durny. Kap, kap, kap:(((

czwartek, 5 kwietnia 2012

Gra...

Coś się popieprzyło i całe wczorajsze pisanie poszło na marne. No nic. Melduję, że jestem zdrowa, zdrowa, zdrowa!!!
Cieszę się, stres był jakby mniejszy, nie czułam się tam źle, nie drażnił mnie zapach, nie chciało mi się rzygać. 
Tylko łzy mi wisiały na rzęsach, takie ogromne, ciężkie, wielkie jak ocean. Bo wlazłam na oddział i poczułam się jakby wróciły odległe wspomnienia z przed 100 lat. 
- Panie w chustkach, perukach, bez chustek
- Obok zasmuceni mężowie, trzymający za rękę
- Wielka łagodność w oczach, jakby nikt nie chciał zostawić po sobie złości, bo nie wiadomo który dzień będzie ostatni

Poczułam ten lęk, smutek i to całe zamieszanie, które wtedy się dookoła człowieka odbywa. Poczułam jak wiele już czasu upłynęło. Może się trochę w ten sposób dystansuje?

W każdym razie jak te wielkie grochy już się przestały na tych rzęsach trzymać, potoczyły się jak tsunami po polikach. Wtedy przyszedł z pomocą małż. Wytarł grochy i powiedział z miłością żem durna:)))
I ma racje durna jestem, ryczka:))) Tylko bym ryczała i ryczała:)
Ale dziś się cieszę. Wszystkich Was całuję i życzę spokojnych Świąt:)))

wtorek, 3 kwietnia 2012

Młyn...

U mnie w pracy młyn, małż to samo. Praca będzie lub nie. Mnóstwo stresu i spraw do załatwienia. Nie mam czasu powłazić na wasze blogi, zobaczyć co u was słychać. Obiecuję poprawę, może w święta. Jutro badania. Trzymać kciuki, na szczęście:)

sobota, 31 marca 2012

Żeby nie było...

że jest za fajnie, zawsze coś się musi spier... Takie to życie dorosłych ludzi. Problemy, problemy, problemy. A już nam było tak fajnie.
Zobaczymy jeszcze po badaniach czy może być jeszcze gorzej, ale trzymam się poprzedniego wpisu i nadal wierzę, że wszystko będzie dobrze. A z całą resztą będziemy sobie musieli poradzić, bele razem i w zdrowiu. Ojej jak to brzmi. A niech se brzmi jak chce.

Za tydzień święta, czy będzie pogoda? Mam straszną nadzieję, że tak, bo to ci się dzisiaj dzieje to szkoda gadać. Tak mi się marzy słoneczko, rodzinka, śmichy i zamieszanie. Święta uwielbiam, to wie już każdy:) bom stadne zwierze, zdecydowanie.
Powoli zmierzam do kuchni zaparzyć zieloną i pod kocyk. Pracom domowym mówię dzisiaj nie:))))))