Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 grudnia 2011

2012

Święta, święta i po świętach. Tyle przygotowań, tyle oczekiwań i już koniec. Święta trwają tak krótko. Dlatego właśnie jakoś lubię i znoszę te tłumy w sklepach, szukanie prezentów i wielkie przygotowywania. Te czynności przed, zdecydowanie przedłużają świąteczny czas.
Jeden prezent, który dostałam mocno mnie wzruszył. Piękna rzeźba, obraz, a właściwie dwa w jednym. Od osoby, której na oczy nie widziałam, która jest taka dobra i życzliwa, internetowy ktoś. Dziękuję Panie T:)))
A za chwilę sylwester. Wyjeżdżamy już dziś, chcemy połączyć go z nartami, więc nie ma na co czekać.
Chciałam Wszystkim życzyć jak najlepiej, żeby w tym nowym roku było łatwiej żyć. Żeby nie spadały na Was złe wiadomości, smutne wydarzenia. Żeby nowy rok był wypełniony szczęściem, miłością i zdrowiem. Żebyście mieli siłę zwalczyć wszelkie przeciwności losu.
Żebyście byli otoczeni miłością i przyjaźnią, potrafili się uśmiechać i korzystali z każdego dnia, czyniąc go pięknym...
Do zobaczenia w przyszłym roku...

środa, 21 grudnia 2011

Majster bieda...

Jak tam moi mili? Ja dogorywam, pokasłuję, ale jest znacznie lepiej. 
Dziś nawet wyskoczyłam na chwilę po styczniowe karnety na basen, a co jeszcze mi przepadną:)
Jutro zamierzam się wziąć za pakowanie prezentów. A jest ich masa. Jak policzymy od każdego to razem wychodzi z 20 osób czyli 20 prezentów, które trzeba przyodziać w piękny papier i wstążeczki. Wiem, że w XXI wieku mamy na rynku torebki prezentowe, no ale kochani szanujmy się. Jedna duża torebka kosztuje około 8zł, a piękny papier 1zł. No to chyba jest różnica:)))
Przydałaby mi się do tego Monia vel bobinia bo to bestia wszechutalentowana i zdolna:))))
Już nie mogę doczekać się świąt i sylwestra. To dla mnie czas, kiedy myślę, że może nie jesteśmy tacy najgorsi, że trochę w nas jest - człowieka.
Niestety chyba nie:( Opowiadam wydarzenie z przed 2 godzin.
Słyszę, że ktoś dzwoni do sąsiadów, jednych i drugich i bum drzwi się otwierają i zaraz zamykają.
- Acha, myślę sobie i wtedy dzwoni też do mnie.
Stary, brudny człowiek, niemowa i pokazuje tylko, że jeść.
No to oczy szkliste mam, tadam. Miał farta, że akurat krokietów od babci nawiozłam:). 
Odgrzałam mu je, żeby miał na teraz, na ciepło, zapakowałam w folię, dałam widelec. 
- Spytałam czy nie chciałby herbaty?
Na to pytanie oczy jak złotówki i wyciąga spod bluzy termos.
Zrobiłam do termosu, zrobiłam na teraz do kubka, z cukrem, z cytryną, prawdziwą.
Dostał jeszcze starą zimową kurtkę i plecak (jego wołał o pomstę do nieba). I wkurwienie mnie ogarnęło przeogromne, że człowiek biedny, bezdomny ma pusty termos, że musi prosić o jedzenie, że jest głodny kiedy ja muszę się odchudzać bo się spasłam.
A najbardziej wkurwia mnie to, że ludzie zamykają przed nim drzwi, że nawet do głowy im nie przyjdzie ile ta herbata dla niego znaczy. Jak można odmówić komuś kto prosi chociaż o kromkę chleba.
Ja nie jestem dobrym człowiekiem, nie zrobiłam nic wielkiego, wystarczy nie być gnojem (pozdrowienia dla sąsiadów!!!).
Straszne to i smutne i łzy mnie pieką pod powiekami bo sobie kurwa nie mogę tego wyobrazić. Czasami mi wstyd, że należę do tej rasy:(
Smutno, smutno, ale prawdziwie...

niedziela, 18 grudnia 2011

Ale pani pociągająca...

Tak tak, to ja. Przeziębienie nie daje za wygraną. Po kilku dniach wróciło jak szalone. I ciągnę tym nosem jak szalona i chrypię i płuca wypruwam od kaszlu. Trza przełożyć parę spraw bo muszę siedzieć w domu.
Heh obecnie siedzę zamknięta w toalecie bo małż stwierdził, że te okna trzeba jednak wymyć (ma rację, świata już nie było przez nie widać).
No i siedzę zamknięta w kibelku, na podłodze, z laptopem i piszę:)))
Wczoraj na salony wkroczyła choinka, cudny świerk, kształtny jak nigdy. No i przystroiliśmy bombeczkami w kolorach złoto, brąz i fiolet. Do tego żółte NIEMIGAJĄCE światełka. I jest cudnie. Potem odpaliliśmy biokominek (rewelacja dla wszystkich blokerów) i napiliśmy się grzanego winka z pomarańczą.
W ten właśnie sposób okres świąteczny oficjalnie się zaczął.
Uwielbiam takie chwile:)))))
A wy jakie choinki lubicie? Jak je ubieracie? Pisać mnie tu. 
Wszystkim życzę uroczej niedzieli, takiej jak moja, pociągającej na podłodze w kibelku:)))

piątek, 16 grudnia 2011

Święta...

Idą Święta, kocham, kocham, uwielbiam. To nic, że leje. To nic że od tygodnia leci mi z nosa, basen opuszczony, dupa rośnie.
Idą święta i od razu mi lepiej, radośniej. Nie myślę o tym czego się boję i już.
Prezenty mam już wszystkie. W tym roku super się zorganizowałam i już od 2 miesięcy powoli zbierałam kolekcję:) Jutro małż bierze się za okna (już nie pamiętam jakie mam widoki z okna), a ja lecę półki, szafki i inne zakurzone obszary. 
Jutro również wkroczy na salony choinka, ach, ach nie mogę się doczekać.

wtorek, 13 grudnia 2011

Trochę lepiej...

Pękłam i wyryczałam małżowi wszystkie obawy. Że czuję dziwne kłucia, zgrubienia itd, że myślę o chorobie częściej niż jak byłam chora, że sobie zwyczajnie nie radzę. Przemoczyłam bidakowi koszulkę.
No i trochę ulżyło. Mój Pan Szkiełko i Oko zasiał we mnie trochę rozumowego myślenia. Opieprzył odrobinę, że nic nie mówię i dodał wiary. Do tego kilka maili i komentarzy i postanowiłam na chwilę odpuścić. Nie doszukiwać się, nie myśleć. 
Psycho-onkologa nadal rozważam i jak coś to skorzystam.
A z lepszych wiadomości mam, że psina mi zdrowieje. Robi piękne kupy:))))) Nigdy bym nie przypuszczała, że będziemy jej bić brawa na spacerze (za dobrze wykonane zadanie:))
Ulga na sercu bo ten psiak to moja druga miłość.
Uciekam spać, muszę się wyspać, wyleżeć, wybyczyć:)
Dobranoc Wszystkim...

piątek, 9 grudnia 2011

Potrzebny psycholog od zaraz:)...

No i znowu chodzi o ten wielki stres, że jestem chora. To mnie doprowadza do szału. Od kilku tygodni myślę o tym każdego dnia, macam, wyczuwam, czuję kłucie, ciepło i bóg wie co jeszcze. 
Czasem żałuję, że mam zrobioną rekonstrukcję (amazonki nie rzucajcie mi się do gardła). Prze to mam co czuć, implanty się ruszają, czasem rozpychają, zostawione jest więcej skóry więc i tłuszczu, czasem otorbionego, twardszego itd. Ciągle coś przez to czuję.
Wcześniej też się bałam, ale nie aż tak. Dzisiaj w głowie czuję się jakbym była chora. Nie potrafię się cieszyć tym swoim zdrowiem, siedzę jak na bombie.
Czy ktoś ma zrekonstruowane piersi? Czy ktoś też tak ma? 
Chyba bez psychologa się nie obędzie.

niedziela, 4 grudnia 2011

I lżejsza staje się wędrówka, z plecakiem wciąż coraz cięższym...

Głowa boli:))) Dopadł mnie chyba najzwyklejszy kac. O matko boska miałam już nie mieć kaca. Byliśmy wczoraj u znajomych. Było miło, było normalnie, zwyczajnie. Bawiłam się jak dawno już nie (dlatego między innymi mam kaca:).
Wróciliśmy o 4 i co zamiast iść spać dopijaliśmy domowe trunki i gadaliśmy. I gadaliśmy, gadaliśmy. Tyle spraw zostało wyjaśnionych, tyle rozwianych wątpliwości. Dowiedzieliśmy się o sobie dużo ważnych rzeczy. I bez łez się nie obyło. To straszne jak ludzie żyjący razem, którzy są dobrymi przyjaciółmi, żyją jednak osobno. Ilu my rzeczy sobie nie mówimy, ile naszych zachowań błędnie odbieramy.
Szkoda, że nie chce nam się na codzień poświęcić więcej czasu żeby naprawdę siebie posłuchać, żeby zrozumieć co do siebie mówimy i czujemy.
Dobrze, że zdarzają się takie noce. Skończyliśmy przed 7 rano, padliśmy na twarz. Dziś dzień snuje się leniwie, ale szczęśliwie i lżej nam i jakoś tak bliżej do siebie nawzajem... 

czwartek, 1 grudnia 2011

Witamy w dołowie...

No i jestem. Czasami wszystko jest u mnie dobrze, a czasami mam dość. 
Czasami żyję jak czlowiek nie po przejsciach. Wściekam się na męża, na kierowców, planuje wakacje na za rok, dwa, trzy. 
A czasem jak czlowiek z wyrokiem. Przypominam sobie, że moje planowanie powinno sięgać maksymalnie dwóch miesięcy. Bo na tyle dostaję bony. Że tyle osób umiera, tyle dowiaduje się o wznowach, przerzutach. Tylu ludziom świat sie wali na głowę.
 I boje się, że mi też się wcześniej czy później zawali, że nie zdążę przeżyć tego wszystkiego co bym chciala. Piszę tak bo wczoraj leżąc w łóżku pomyślałam, że dotknę piersi. Leżąc na boku od razu wyczułam coś wielkiego. To żebro. No i co kurwa, że żebro? Pewności nie mam. Ale mam doła bo poczułam przy tym wielki fizyczny ból. Żołądek mi się ścisnął, pot na czole. Wierciłam napiętymi palcami u nóg żeby go jakoś rozproszyć. To naprawde bolało i miałam wrażenie że zaraz zwymiotuję. Kurwa, kurwa, kurwa. Mam dość. Zajęło mi chwilę żeby upewnić się że to żebro, przetłumaczyć sobie ze 3 tygodnie temu mialam badania, krew, usg. I ból przeszedl, ale spokój już nie wrócił. Już chyba nigdy nie wróci. I myślę, a co jeżeli coś przeoczyli, a co jeżeli ja jestem następna. Nie potrafię się cieszyć że jestem zdrowa i nie potrafię w to uwierzyć. Boję się panicznie dotknąć, pomyśleć, poczuć. Nie chcę tak i nie wiem czy dam radę. Mam we łbie obsesyjna myśl że coś tam jest, że rośnie. Ale dól. Nie potrafię sobie dzisiaj z tym poradzić.

sobota, 26 listopada 2011

Niby, prawie ale, ale...

Ech życie:( Miły weekend trwa i lecą bomby.
A jakże zawsze jest jakieś ale. Nigdy nie jest tak źle żeby nie mogło być gorzej.
Mama koleżanki 8 lat po raku piersi, prawie zaleczone przeżuty do kości i nagle ma przeżuty do mózgu. Nosz ku...a mać. Wszyscy załamani, tylko główna zainteresowana jakby nigdy nic.
Pamiętacie to z autopsji? Ja też byłam tą najmniej zainteresowaną, za dużo było tych przerażonych dookoła mnie. 
No i dół, żal mi kobiety, żal mi przyjaciółki i boję się znowu o siebie. Życie nie pozwala się za długo cieszyć, spuszcza bombę w najmniej oczekiwanym momencie. Fuck!!!
Chce mi się krzyczeć! Jeszcze się dowiedziałam, że dawna znajoma zginęła pare dni temu w wypadku samochodowym. 
No to teraz już się wściekłam, bo wkurwia mnie, że człowiek jest i zaraz go nie ma, że nie wie co będzie jutro, że nie wie czy jutro się obudzi. 
To moja prywatna walka ze światem. Walka z wiatrakami.
I tylko Ksena uratowała dzisiejszy wieczór i jest za co pić:)))))))
Musi być równowaga. Na której szalce się znajdziemy...

czwartek, 24 listopada 2011

Chłopy są jakieś inne...

Dostałam kolejne 2 miesiące. Wyniki badań w porządku. 
Pierwszy raz miałam skierowanie na kontrolne usg. Udało się bez kolejki, lekarz przyszedł wcześniej i zgarnął mnie przypadkiem.
Chciałam uciekać, bo wróciły te wszystkie wspomnienia (odsyłam do pierwszych wpisów). To on zalecił biopsję, wcześniej dziwnie kręcąc głową nad obrazem usg mojego raczyska. To on potem stwierdzał, że coś tam jest kiedy wyczułam sobie grudkę tłuszczu.
No to chyba mi się nie dziwicie, że się faceta boję. 
Najgorsza jest ta cisza w trakcie badania, czas stoi w miejscu, pot spływa po czole.
Całym ciałem czułam przesuwającą się po piersiach głowicę, każde jej nagłe zatrzymanie powodowało u mnie zacisk żołądka i 2 sekundy mega strachu. Potem głowica ruszała dalej, znowu się zatrzymywała i tak w nieskończoność. W końcu usłyszałam, że wszystko jest ok. 
Lekarz wyszedł zza parawanu wydrukować wynik, a ja wycierając się z tego żelu sobie zawyłam z żalu. Kapu, kap trochę wściekła, a trochę rozżalona na życie i bardzo szczęśliwa, że jest dobrze.
Porąbane, że taki to wywołuje u mnie przeżycia. No cóż życie, trzeba było nie kopać, teraz ci nie ufam.
I taki to był ten piątek. 

sobota, 19 listopada 2011

Kolejne dwa miesiące...

Dostałam kolejne 2 miesiące. Wyniki badań w porządku. 
Pierwszy raz miałam skierowanie na kontrolne usg. Udało się bez kolejki, lekarz przyszedł wcześniej i zgarnął mnie przypadkiem.
Chciałam uciekać, bo wróciły te wszystkie wspomnienia (odsyłam do pierwszych wpisów). To on zalecił biopsję, wcześniej dziwnie kręcąc głową nad obrazem usg mojego raczyska. To on potem stwierdzał, że coś tam jest kiedy wyczułam sobie grudkę tłuszczu.
No to chyba mi się nie dziwicie, że się faceta boję. 
Najgorsza jest ta cisza w trakcie badania, czas stoi w miejscu, pot spływa po czole.
Całym ciałem czułam przesuwającą się po piersiach głowicę, każde jej nagłe zatrzymanie powodowało u mnie zacisk żołądka i 2 sekundy mega strachu. Potem głowica ruszała dalej, znowu się zatrzymywała i tak w nieskończoność. W końcu usłyszałam, że wszystko jest ok. 
Lekarz wyszedł zza parawanu wydrukować wynik, a ja wycierając się z tego żelu sobie zawyłam z żalu. Kapu, kap trochę wściekła, a trochę rozżalona na życie i bardzo szczęśliwa, że jest dobrze.
Porąbane, że taki to wywołuje u mnie przeżycia. No cóż życie, trzeba było nie kopać, teraz ci nie ufam.
I taki to był ten piątek. 

środa, 16 listopada 2011

Rocznica...

Dzisiaj moje pierwsze urodziny. Rok temu o tej porze leżałam na morfinie po operacji. Przy jednoczesnej rekonstrukcji myślałam, że umrę z bólu. Po solidnej dawce morfiny pamiętam wszystko jak przez mgłę, przewijają mi się w głowie urywki. Ktoś przyszedł, z kimś rozmawiałam, zasnęłam. Wtedy myślałam, że to się nigdy nie skończy, że nie dam rady, że nie mam wystarczająco siły.
Dodatkowo kołatał się stres, niewiadoma z powodu odciętego kawałka kobiecości. Bałam się spojrzeć, bałam się blizny.

Ale pamiętam również mega radość, że tego już nie ma. Jakbym wywaliła z siebie mega śmierdzącego śmiecia, który chciał mnie zabić. Chyba ta myśl dodała mi sił. No i takie mam myśli w tę pierwszą rocznicę. Tak dużo się od tego czasu wydarzyło, wiele zmieniło. Wiele przeszłam od tamtej pory. To była połowa drogi, potem jeszcze chemia i odcięcie zdrowej, drugiej piersi.
Co przyniesie kolejny rok, co będę pisać za rok, czy będę za rok? 
Te i wiele innych pytań w mojej głowie, ale tego już nie wie nikt...
Wszystkiego najlepszego Anno!


niedziela, 13 listopada 2011

Bida z nędzą...

Niedziela. Małż mój pojechał zakupić mi zimowe opony cobym bezpiecznie do pracy jeździła (poprzepraszał i jest ok). A ja leżę na kocyku z psiakiem podłączonym do kroplówki. Chora ta moja psina, odwodniona. Te ciągłe biegunki ją wymęczyły, leki nie pomagają, a najgorsze, że doszły do tego problemy neurologiczne. Chwieje się, czasem wywraca. 
Moja malutka, dopiero do mnie doszło, że ona jak i ja nie jest niezniszczalna. Ale walczę sobie o nią, bo kocham ją nad życie.
No i oglądamy razem film na HBO ,,Bez mojej zgody" z Cameron Diaz. Tematyka rakowa, świetny współczesny film o życiu i żegnaniu się z życiem. No i wyję jak bóbr, a psina z tą kroplówką chce mnie pocieszać:) A ja ją bo wiem, że się źle czuje. I ogólnie wyglądamy jak takie dwie sieroty zapłakane:)))
Małż wróci za chwilę to nas wyprzytula jak zobaczy tą bidę z nędzą na podłodze. Koniecznie oglądnijcie ten film, pewnie będzie leciał w tym miesiącu jeszcze z 5 razy.
Fuck boję się żeby to choróbsko nie wróciło. Świat jest kurewsko niesprawiedliwy. Pozdrawiam cieplutko wszystkich...

czwartek, 10 listopada 2011

Tęsknota...

Jakoś smutno, łzy same sobie lecą i mimo starań nie mogę sobie z nimi poradzić. Miałam wymianę zdań z mężem. Otóż od 2 dni chyba trochę się go czepiam, może nie czepiam a mniej toleruję. Psiak nam choruje i trzeba z nim częściej wychodzić. Usłyszałam dziś, że to bezsensu, bez przesady ple, ple, ple. Wróciłam z basenu było nasikane. 
- Pytam czemu tego nie posprząta, usłyszałam, że już wyschło i że w tym domu i tak śmierdzi bo pies leje. 
-Zapytałam czemu więc nie posprząta jak mu śmierdzi? Pominęłam to, że dziś sama wysprzątałam cały dom.

Był na maksa opryskliwy, a ja chciałam z nim pogadać bo jakoś tak chłodno się zrobiło. Wściekł się, stwierdził, że się czepiam, rozpieprzył kolację i usłyszałam, że mam się zamknąć, że ciągle dziamgole ryjem i mam mu dać święty spokój. No i zamarłam, bo mnie przydusiło i grochy zapiekły pod powiekami. No i sobie siedzę w łóżku i piszę.
Nie wiem co mu się stało, nie rozumiem jak może się tak do mnie odezwać.
Czasami tak mnie wkurwia, a mimo to nigdy w ten sposób się do niego nie odzywam. A on, w takim momencie patrzy jakby nienawidził.
No i tak sobie płaczę, użalam się, cierpię. Po takich słowach cała moja siła gdzieś znika, serce zaczyna boleć, żołądek się zaciska, a mi przypominają się te złe chwile. A dziś miałam w pracy taką radość w sobie, że weekend, że go kocham, cieszyłam się, że wracam do domu. No to wróciłam, jestem...
A diabli to wszystko by wzięli, czasami mam już dość. Podnoszę się po wszystkim, co mnie spotka prędzej czy później spłynie, a ja utwardzę swoją skorupę. W takim momencie czuję się jak dzieciak, nie ma żadnej skorupy, jestem goła i obolała. Kocham go nad życie i takie słowa mnie tłamszą. 
Tęsknię za wieloma rzeczami w moim życiu. Wiele już się nie powtórzy, wiele się nie wydarzy. Wiele rzeczy zostało mi zabranych, wydartych bez pytania. Innych nie dostanę bez powodu, może mi się nie należą. Na co dzień się z tym godzę, teraz nie potrafię, teraz sobie ryczę i się użalam nad sobą i jeszcze tęsknię...

wtorek, 8 listopada 2011

Ach te korporacje...

Już wtorek i zaraz znowu długi weekend. Dość mam już czasami tej swojej pracy. To kretyńskie bieganie za lisem, walka o stanowiska, pogoń nie wiadomo gdzie i w jakim celu. A pier.... to, chce normalnie żyć, robić swoje. Nie będę brała udziału w żadnym wyścigu. I jeszcze ci ludzie i ich ciągłe zgrywanie pozorów, udawanie. M A S A K R A!!!
Czemu  w trakcie leczenia chodziłam do pracy? Czemu sobie nie odpoczęłam? Bezsensu te pytania, widocznie wtedy tego potrzebowałam. Marudzę wiem, ale zmęczona jestem tym korporacyjnym pieprzeniem. Muszę wyluzować.
Właśnie wróciłam z aqua aerobicu, głoduję zdrowo, warzywka, owoce. Muszę schudnąć. Otyłość zwiększa ryzyko raka. Buhahaha koń by się uśmiał. A propo ostatniego wpisu pani K:) ja też poznałam super fajowych ludzi w necie. Czekaj Kochana do wiosny - nadchodzę;)

piątek, 4 listopada 2011

SDM...


W końcu koniec tego krótkiego tygodnia. Jakiś taki on był dziwny.Jutro zmobilizowałam się i idę na nordic walking. Nie sama tylko z grupą, instruktorem, odpłatnie. Małżowina moja szanowna się śmieje, że jak chce mogę mu płacić to on będzie ze mną chodził godzinę dookoła bloku:) Może i tak, mądrala jedna, ale jednak z grupą to z grupą. Mobilizacja większa, tempo odpowiednie i w ogóle. Myślę, że będzie super, zmacham się z rana jak dzika i dzień przelecę na maxa:) A małż może się śmiać, zgodził się iść ze mną, to jutro ja się pośmieję:)A teraz perełka. Jestem dzieckiem wychowanym na Gemini Kowalskiej, Bartosiewicz, Hey, Stare Dobre Małżeństwo itd.To ostatnie kocham szczególnie, wyśpiewuję większość piosenek bezbłędnie. Obecnie przechodzę po raz n-ty fascynację piosnką, do której podaję linka. Miłego słuchania i jeszcze jej tekścik.Czy znajdę wśród was bratnią duszę w świecie muzyki:)???

http://www.youtube.com/watch?v=p65FQFK1JjQ

Czasem nagle smutniejesz To jakby dnia ubywa I nie wiem jak ci pomóc Więc tylko proszę: wybacz 
Czasem łzy w twoich oczach Na krótką chwilę goszczą I nie wiem czy coś mówić I nawet nie wiem po co 
Puszczam więc wtedy latawce Ze śmiechu mego śmieszne I znowu dnia przybywa Powietrze staje się lżejsze I lżejsza staje się wędrówka Z plecakiem wciąż coraz cięższym Nad domem przysiadła tęcza Na nieba niebieskiej gałęzi

wtorek, 1 listopada 2011

Nastroje...

Jakiś taki ten weekend sinusoidalny. Od śmichów, chichów po poważne rozmowy, obietnice, postanowienia. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. I bzdurą jest, że po raku inne sprawy przestają mieć znaczenie. A człowiek bierze co mu dają bo cieszy się, że żyję. Nie tak do końca Kochani. Może mniej się o wszystko przypieprzam ale całkowicie nie odpuszczam. Wkurzam się jak wcześniej- niestety:)))
No ale pełna nadziei jestem, że może się coś zmieni, może atmosfera się oczyści:))) Ba już się oczyściła:)
No i jeszcze po spacerku jestem. Jak to ładnie nazwałam. Odwiedziłam cmentarz. To już drugi raz kiedy jestem na cmentarzu inaczej patrząc na swoje własne życie, swoją wątpliwą jednak nieśmiertelność.
Przy głównym krzyżu zapaliłam 6 dodatkowych zniczy. Wiecie za kogo... Tyle naliczyłam, aż tyle. Każda zapałka, w myślach kolejne imię i łezka w oku. I małż mój choć twardy jak skała, człowiek szkiełko i oko poważną miał minę, pomagał i wiedział, że tak trzeba.
No i może z tego ogółu te zmienne nastroje:)...

piątek, 28 października 2011

Już jestem...

Jestem, wróciłam, chcę wracać. Całe życie myślałam, że fajne wakacje to te ze znajomymi, suto zakrapiane alkoholem, pełne spontaniczności i zabawy. Dalej tak uważam:) Ale jednak nie ma to jak wakacje nastawione na samego siebie, na odpoczynek, sen, renowację zmęczonego organizmu. Było miło, wyjechałyśmy bogatsze o kilka znajomości ze starszymi, mądrymi babkami. Każda z jakimś bagażem, raz większym, raz mniejszym. Każda ze swoją historią.
A żeby było też trochę spontaniczności to powiem, że zaliczyłam nasz bałtyk;) Nie kostkami, nie łydkami. O nie!
Poszłam na maxa, w kostiumie, cała z głową, przepłynęłam w te i spowrotem.
Musiałam, obiecałam sobie już dawno, w szaleństwie, w podziękowaniu za życie;)

wtorek, 18 października 2011

Cudownie....

Tak sobie myślę, że zostanę tu na zawsze. Tak mi dobrze...
Jem zdrowo bo mi gotują. Od rana do popołudnia zapylam fizycznie na różniastych zajęciach i uwaga uwaga- chudnę. W końcu!!! Ta chemia nie pozwalała mi zrzucić nic a nic!
A teraz niewiele ale jest. Wstaję rano, idę sobie nad morze, myślę o dupie marynie i jest mi tak dobrze:))) Małża mi tylko mojego brakuje, żeby mnie tak wyprzytulał, złapał za rękę, och rozpływam się za bardzo:)
Tęsknię za nim straszliwie, ale najchętniej zostałabym tu jeszcze miesiąc. Nigdy do tej pory nie zrobiłam tyle dla siebie, nigdy tak bardzo o siebie nie zadbałam, nigdy nie potrafiłam tak odpocząć psychicznie.
Aż się boję co będzie jak wrócę. Mam tysiące postanowień, dobrze jak spełnię chociaż dwa:)))
No i takie to moje pisanie bez weny, bez polotu, bez głębszych przemyśleń. Może to i lepiej, że nudno, że nic się nie dzieje:)))
Następny wpis to już pewnie z domku. Całuję...

piątek, 14 października 2011

Coraz nas tu mniej...

Czułam, wiedziałam. Niestety. 
Zakładając tego bloga chciałam się podzielić sobą, liczyłam na wsparcie. Nigdy nie zdawałam sobie sprawy, że spotkam tu tylu cudownych ludzi, że ich los będzie dla mnie jedną z ważniejszych spraw po obudzeniu się. Tak było i dziś i wiadomo wszystkim co przeczytałam. Odeszła od nas kolejna osoba, Ania, silna, odważna, tak bardzo pozytywna dziewczyna. I popłakuję sobie cały dzień, bo żal mi strasznie jej męża. Nie potrafię sobie wyobrazić jak on zorganizuje sobie życie bez Ani. 
Niesprawiedliwe to strasznie, takiej miłości się nie przerywa. Czy Ty Boże na pewno wiesz co robisz???
Zakładając bloga nie spodziewałam się ile osób przyjdzie mi pożegnać, jak bardzo bliska może się stać osoba pisana, czasem widziana na zdjęciu.
Nie ważcie mi się już umierać. Nie wolno!!!

środa, 12 października 2011

Relacja z nad...

No w końcu jestem, witam, opowiadam. A więc urlopuję się troszkę od niedzieli i inwestuję w siebie:))) tak to się ładnie teraz nazywa.
Ośrodek bardzo przyjemny, dużo zajęć, z rana zaliczany nordic na plaży, potem jakiś basen, masażyk. Dużo spania, książek, seriali.
Taki relaksik. Do tego chodzimy troszkę głodne, bo karmią nas co prawda pysznie, ale dietetycznie:)) Zobaczymy co pokaże waga za dwa tygodnie. Miły taki odpoczynek, nie powiem:))) 
Ludzie też są fajni, oczywiście z małymi wyjątkami. Nie byłabym sobą gdybym trochu nie ponarzekała. Otóż mamy w grupie takiego jednego wysportowanego chudzielca, który musi być zawsze z przodu, zawsze pierwszy, zawsze najlepszy. A kiedy my ledwo zipiemy, ona bezczelnie pyta czy jutro też będzie tak łatwo. BLEEEE!!! Do chudzielców nic nie mam, ale przemądrzałych chudzielców nie toleruję:))!!! No więc my grubasy podśmichujemy się trochę i sapiemy sobie w swoim tempie dalej.
Co do cyckowej obsesji to ja już ich po prostu nie dotykam. Już pierwszego dnia macałam stwardnienie wzdłuż szwu na jednej. I wiem, że mam tam zrost i to stwardnienie od zawsze, ale właśnie teraz postanowiłam się tym zaniepokoić, więc 2 dni myślałam. Na szczęście mi już przeszło. Zauważyłam u siebie kolejny objaw schizy. Otóż mam nie dotykać, a co robię, dopada mnie myśl, że muszę podotykać, posprawdzać, poupewniać się, że jest ok. Walczę sama ze sobą żeby nie dotykać no i dotykam i znowu coś czuję, albo nie.
To moje wyczuwanie spowodowane jest tym, że one są po rekonstrukcji i tak jakby ich nie znam do końca i się boję żeby nic mi nie wróciło. Pełno w nich wybojów i zgrubień. Nie tłumaczę wam już tego bo doskonale wiecie o czym mówię. No i tak to się plecie.
Ogólnie staram się oddychać, wyciszać i myśleć o was wszystkich ciepło i jakoś napawać się optymizmem, że wszystkim nam się wszystko uda:))))))) na pewno się uda!!!

piątek, 7 października 2011

Skrzywieni psychicznie...

Nic nie mówiłam bo nie chciałam siać paniki, ale znowu sobie coś wyczułam zaraz pod piersią, gdzie przechodzi fiżbina od stanika. Mąż mi tłukł do głowy, że wyniki mam dobre i to nic nie jest. Ja sobie tłumaczyłam to samo, ale 2 tygodnie znowu na ściśniętym żołądku. Dzisiaj nie wytrzymałam, o 6:30 byłam już pod gabinetem mojego chemioterapeuty, pomacał, pomacał i kazał mi się już uspokoić bo to nie rak. Kazałam mu macać jeszcze i dopytywałam czy na pewno czuje to, czy jest pewny itd. Facet o mało nie spadł z krzesła, ze zdziwienia, że można tak nie wierzyć jemu, innym, badaniom:)))
Kazał natychmiast zasuwać nad to morze, ćwiczyć rękę bo puchnie i odpoczywać, a przede wszystkim odpoczywać psychicznie. 
No i co myślicie, że jestem już spokojna w 100%, a gówno, nagle dopadają mnie myśli, a jak on macał nie to miejsce, a może iść do chirurga onkologa, a może on jest zbyt optymistyczny itd. Więc oficjalnie stwierdzam, że jestem powalona i mam skrzywioną psychikę. 2 dni temu ramiączko od stanika dziwnie uwierało mnie na plecach i co nie uwierzycie ale przez 0,5 s pomyślałam czy to nie przerzut. A tym przerzutem była krostka na plecach. Jezu trzymaj mnie bo już nie daje rady:))
Niedługo będę myć piersi szmatką przyczepioną do miotły żeby nie musieć ich dotykać, tak się boje, że coś znajdę. Masakra. 
Jestem zdrowa, jestem zdrowa, muszę to sobie powtarzać. No ja naprawdę jestem jakaś niereformowalna. Ciągle dopytuję a jak, a może, a jeżeli? Sreli pierdzieli, wyluzuj kobito. Jak mam trzasnąć samą siebie?

środa, 5 października 2011

Bezsilność...

Dla Was, dla Kuby - spoczywaj w pokoju, i dla wszystkich, których już z nami nie ma.


Tuż przed południem spotkałam go w parku
Zgarbiony z zimna drżał
Resztkami chleba karmił łabędzie
I zdawał się mówić mi tak
Oh dziecko gdybyś przeżyła tyle co ja

Patrzyłam na niego jak rozciera swe ręce
I szybciej tętniła mi skroń
I przyszło mi na myśl że przecież nic nie wiem
O ludziach takich jak on
Oh dziecko gdybyś przeżyła tyle co ja

Wczoraj widziałam jak tłum gapiów gęstniał
Pomóc nie mógł już nikt
Spokojne miał rysy gdy przy nim uklękłam
Płakałam tak bliski mi był
Oh dziecko gdybyś przeżyła tyle co ja

Teraz płynie niezwykłym zaprzęgiem
Do nieba wiezie go
Sześć par łabędzi
Ostatni mu oddaje hołd

[E. Bartosiewicz - Dziecko)

niedziela, 2 października 2011

Takie tam codzienność...

Odpoczywam sobie od rana. Ostatni tydzień był ciężki w pracy. Dużo roboty, dużo zamieszania. Po powrocie usypiałam w trakcie m jak musztardy:) Jeszcze tydzień i spadam. Za namową lekarza wykupiłam z 2 koleżankami wczasy zdrowotne. Mimo braku kasy jedziemy! Jedziemy! Jedziemy! 2 tygodnie nad morzem, medytacje, książki, spacery, basen. Muszę odpocząć psychicznie, zregenerować umysł po tym roku. Zacząć oddychać spokojnie i pełną piersią. 
No ale jeszcze parę dni mega wyzwań w robocie i kupa nikomu niepotrzebnego stresu. 
A z małżem jakby trochę lepiej. Wgrałam mu nowe oprogramowanie i wszystko jakby trochę szybciej śmiga, ale nie posądzałabym go jeszcze o jakieś spektakularne zmiany. No cóż dam temu jeszcze trochę czasu, poobserwuję spokojnie. 
Ale trzymać się będę nadal zwiększenia swojej swobody, myślę również że ten wyjazd dobrze zrobi nam wszystkim. Myślę że inwestując w siebie będę szczęśliwsza, mocniejsza i bardziej pewna siebie.
Teraz zmykam z piesem nad rzekę bo ta pogoda to fenomen październikowy. Oby tak jak najdłużej. Ściskam wszystkich i życzę żeby na sercu było jakoś tak lżej.

środa, 28 września 2011

Zima...

Zima, zima, lód i przymrozki. W domu mym nastały chłody. Nic się nie wydarzyło, tylko mi się odechciało. Odechciało mi się tego pieprzonego ,,POMIMO WSZYSTKO", weszłam w etap ,,ZA COŚ".
Nie ma już słodkiej żoneczki, która myśli, że stwarzając ciepło rodzinne, przyjaźniąc się i wspierając mężusia zmieni coś na lepsze, zostanie zauważona. KONIEC! NIE MA BATA! WKURWIŁAM SIĘ!
Czerwień ponownie wkroczyła na salony, w domu mnie prawie nie widać i nie zamierzam się tłumaczyć gdzie byłam.
Nie będę stwarzać żadnych, zasranych, cieplarnianych warunków. Nie chce mi się już, zwyczajnie nie chce. A reakcja mego Pana to brak reakcji. Rozmawiać nie potrafi, bo nie lubi, bo nie chce. Trudne tematy to nie jego specjalność. No to nie drogi Panie. Boli, ale powoli mam to już w dupie. Taka to zima:))))

sobota, 24 września 2011

Uwielbiam sobotę...

Piękne słoneczko za oknem, kawka pita spokojnie, powolutku. Za chwilę wielka dolewka. Wszystko może się wlec i wlec. Cudownie mi. Lalalalalalala
A dzisiaj plany całkiem fajne, mamy do zaliczenia obiad rodzinny, za którym przepadam. Nie ma dla mnie nic fajniejszego niż wszyscy przy stole i te słodkie grupki tematyczne i każdy sobie przerywa, nie słucha, ktoś się na pewno pokłóci, prawdziwa włoska rodzina. 
A wieczorkiem urodzinowa impreza. I tak sobie myślę prezent dla koleżanki już mam, ale kompletnie nie mam się w co ubrać. No i chyba zrezygnuję z wielkiej dolewki na koszt wypadu do centrum, a nóż coś mi się uda znaleźć. Muszę się teraz dobrze czuć, bo nadal nie zrzuciłam kilogramów po chemii. Wwwrrrrrrrrrrrrr!!! Nie ma co o tym gadać, soboto leć powolutku, płyń sobie spokojnie dla wszystkich, uśmiechu:))))) Tak chyba trochę pitolę jakbym coś brała;(, :) spadam:)))

środa, 21 września 2011

Badania

Już po, na szczęście wszystko jest ok. Markery, aspaty, alaty i cała reszta gra. Lekarz mnie opieprzył, że mam przestać się bać, zacząć żyć, nie panikować na każde zgrubienie w piersi. Jestem po obustronnej rekonstrukcji, mam protezy, szwy, zrosty i tysiące innych rzeczy, które mogę czuć. Okej, ciężko mi się do tego przekonać, ale muszę uwierzyć, że wszystko będzie ok. Nie mogę nie spać całej nocy przed badaniami i myśleć że zaraz wszystko wróci. Popracuję nad tym.
Trochę już jakbym odtajała od tamtych wydarzeń, bo dzisiaj w szpitalu nie wracały mi obrazy sprzed roku, nie świrowałam. Centrum dolnośląskiej onkologii jakoś mnie nie przeraziło. Może minęłam się z kimś z was na korytarzu?:))) Mam nadzieję, że u wszystkich ok !!!

Ostatnio poczytuję sobie własnego bloga hehe, szczyt próżności:)
Jezuniu ile rzeczy mi się przypomina, ile wraca uczuć, o ilu uczuciach, odczuciach, zwątpieniach zapomniałam. Jakbym czytała kogoś obcego, a równocześnie bliskiego mi jak nikt inny na świecie. 

Szukam też kontaktu z Sylwią, która zostawiła komentarz 12 marca (wcześniej mi umknął-przepraszam). Sylwucha miałaś mnie czytać, więc mam nadzieję, że to przeczytasz i się odezwiesz plissss!!!

No a po powrocie ze szpitala pojechałam na tak zwanej szmacie cały dom, wyżyłam się i mam czysto, pachnąco. Małżonek w delegacji, więc z całym szacunkiem (Kochanie tęsknię:))), zasiądę sobie do barw szczęścia, rodzinki.pl i top model. A co? wolno mi, dzisiaj wolno mi wszystko...

sobota, 17 września 2011

Dziewczyna w chustce...

Kilka dni temu siedziałam sobie spokojnie w pracy i nagle podeszła do mnie jedna z pracownic na L4. Przyszła po jakiś dokument. 
Była blada, chuda, w chustce na głowie, miała raka. Nie było to trudne do odgadnięcia (dla mnie na pewno). Zamarłam, krew uderzyła mi do głowy. Do tej pory z chorobą stykałam się w szpitalach i czasem na ulicy. Nigdy w pracy, w moim azylu normalności. 
Była oschła i dosyć brutalna do otoczenia, dokumentów jakby żądała. Napotkała się z ogromną życzliwością z mojej strony, kazałam usiąść, spokojnie wytłumaczyć o co dokładnie chodzi. Wtedy zmiękła, zrozumiała, że nikt tu nie chce jej robić krzywdy. Rozpoznałam w niej całą siebie z tamtego cholernego okresu. Ta skorupa zimna i buntu, która dawała mi siłę, moja, jej zbroja. 
Chciałam jej powiedzieć, że przeszłam przez to samo, że wiem co czuje i jestem z nią całym sercem. Zabrakło mi odwagi, przejął ją kolega, w między czasie zadzwonił telefon, odebrałam, a ona gdzieś zniknęła. Kolega chwilkę z nią rozmawiał, rak płuc, przeżuty, żegna się z życiem.
Wybiegłam za nią przed biuro, goniłam, chciałam pogadać. Zawołałam za nią, odwróciła się, rozmawiała przez telefon, a ja tylko zapytałam czy dostała to o co prosiła. Uśmiechnęła się i rozmawiając poszła dalej. Odpuściłam. Potem żałowałam.
Mam nadzieję, że nie widziałam jej ostatni raz, że się wyleczy, wróci do nas. Nigdy wcześniej jej nie widziałam (mamy 1300 pracowników). Nie wiem czemu to opisałam, ale dotknęła mnie jej choroba. Dawno nie miałam styczności z kimś chorym poza szpitalem. Z jednej strony czułam to co ona, z drugiej byłam po zupełnie innej stronie, po stronie ludzi zdrowych. Czy jestem złym człowiekiem, fuck sama już nie wiem. Czy takie reakcje są normalne. Jak jest u was?

środa, 14 września 2011

I mnie też myśli dopadają...

Jakoś tak dziwnie, za parę dni badania kontrolne. Boję się jak nigdy. Myślę, że jest to spowodowane wakacjami, bo dbałam o siebie trochę mniej, bo zdarzały się imprezy gdzie alkoholu było sporo.
Jasna sprawa boję się bo mam ogromne wyrzuty sumienia, że przestałam się pilnować. O życie daj mi jeszcze jedną szansę.
Do tego dopadła mnie jakaś cyckowa obsesja.
Ciągle coś w nich czuję, zgrubienia, nagle wydają mi się nierówne, nagle jakbym miała guza wielkości bułki. Boję się ich dotknąć, nie dotykam. Potem muszę sprawdzić i wyczuwam coś, coś więcej i znowu wariuję. Brak mi wiary, że będzie dobrze, że to nigdy nie wróci.
Mam ochotę uciec, nie badać się, nie wiedzieć!!!
Nie ucieknę, nie mogę, nie da się...
No i tak jakoś mam, boję się jak cholera. Bla, bla, bla...

sobota, 10 września 2011

Już jestem...

No i wróciłam. Wypoczęta, świeżutka. Mimo pracy znalazłam również czas na odpoczynek, umoczyłam dupsko w oceanie. Ech to był naprawdę fajny tydzień. Małża mi tylko trochę brakowało, bo zawsze z nim, a tu nagle z obcakami. Czasami brak było kogoś na kim można by było oprzeć zmęczoną głowę:)
Już odwiedziłam wszystkie blogi, z drżeniem rąk co prawda, ale cieszę się, że u wszystkich wszystko w miarę gra. Tęskniłam trochu za wami:))
Dzisiaj odpoczywam, małż ponagrywał mi wszystkie M jak miłości i inne duperele i teraz leżę i oglądam. Ach te serialiki durne takie a lubię, i co mogę!:)
Muszę się rozpakować i trochę ogarnąć mieszkanie. Na tym polu niestety małż się nie popisał. Za to czekało na mnie pyszny makaron więc nic nie narzekałam. Ech te chłopy:)))
P.S mała zmiana w zdjęciu nagłówkowym, niewiele widać, ale zawsze coś, najświeższe jakie mam, zaraz po kąpiułce in the ocean.

niedziela, 4 września 2011

Pakowanko...

 Uskuteczniam własnie szybkie pakowanko, gdyż jutro wyjeżdżam służbowo. Niby nic ale w bardzo cieplutkie miejsce nad ocean. Żeby było lepiej jadę z dobrym kumplem z pracy i przedłużamy wyjazd służbowy o prywatne 3 dni. Och dobrze mi to zrobi. Małż odpocznie ode mnie, wrednej baby. A i tej wrednej babie trochę luksusu z obcym mężczyzną (bez podtekstów kochani) dobrze zrobi. Więc mój plan to 3 dni ciężkiej pracy i 3 dni plaży. Muszę stąd uciekać bo zawiesistość powietrza w mym mieszkanku jest już nie do zniesienia. I chyba nie będę wiele myśleć w tym temacie. Nie tylko jedna głowa jest w tym domu. A co!!! Będę odpoczywać, również od samej siebie, takiej codziennej!
Będę myśleć o Was ciepło, żeby wszystko się wam udało, strach zelżał i żeby ten kolejny tydzień wszystkim się udał. Buziaki do usłyszenia.

sobota, 3 września 2011

Poranna adrenalinka...

Ależ miałam poranek. Mój ukochany kundelek, moja sunia postanowiła wybrać się na dalszy spacer i zafundowała mi poranek poszukiwawczy w piżamie. Znalazłam mędę, kocham, nie wypuszczę. Umarłabym gdybym nie odnalazła:)))
A to wszystko dlatego, że od tygodnia mieszkamy sobie na obrzeżach miasta, w domku, czasem w ogródku, a tu jest gdzie zwiewać.
Babcia wyjechała do koleżanki no i nam przypadła rola pilnowaczy posesji (nie wiadomo po co:) A na rękę jest nam to straszliwie, ogród, grille, zimne piwko. Zazdraszczam wszystkim co mogą z rańca wyleźć przed dom na bosaka z kubkiem kawy. Ja blokerka cieszę się tą chwilową możliwością bardzo, bardzo. 
Mi też niedawno minął rok od diagnozy, akurat jak byłam na urlopie. Większość już spała kiedy wybiła północ. A my we trzy baby uczciłyśmy to zimną flaszeczką z colą i wschodem słońca. Pamiętam jak chichocząc kładłyśmy się spać o 7:09. Nie wiem czy ten rok bardzo mnie zmienił, nie widzę tu jakiejś wielkiej przemiany duchowej. Nie zaczynam pisać książki, dalej się wściekam jak ktoś jedzie 50 na h. Może trochę bardziej na siebie uważam, jeszcze bardziej się wzruszam (to akurat minus), no i mam Was wszystkich cyber przyjaciół, a to na pewno wielki plus:))) To co zmykam na jakieś śniadanko. Dziś ostatni dzień tutaj - więc będę jadła w ogrodzie:))) O:)!

piątek, 26 sierpnia 2011

:) odpoczywamy...

Ależ ten tydzień mi się dłużył. Nareszcie piątek i miłe plany. 
Spotkanie z przyjciółmi i pewnie kupa śmiechu. Tylko żeby jutro nie padało (a ma padać:( No a obecnie zdychamy, chyba nie muszę mówić jak jest gorąco od paru dni (u mnie w cieniu 33 stopnie)! 
Ale dobrze,  tym co nad morzem - należy im się piękna pogoda i wypoczynek. Niech wygrzeją dupska za tych wszystkich co w lipcu mokli i szczękali zębami:)
Piję zimne winko i odpoczywam, nie robię nic. W pracy ostatnio roboty co nie miara i jakoś tak stresowo. A stresować się nie można. Ech chyba niczego się nie nauczyłam, bo nerwy ponoszą mnie co chwila. Dlatego udaję się na swoje 3 dniowe psychiczne spa. Całuję wszystkich i życzę miłego weekendu początku...

niedziela, 21 sierpnia 2011

Weekendowo...

No i po weekendzie. Jutro do pracy, a mnie się tak bardzo nie chce. Ostatnie dni nie przyniosły nic wielkiego ani na plus, ani na minus. 
Jakbym żyła w dwóch światach. On jest, a niby go nie ma. 
Kochamy się, przyjaźnimy, a rani mnie tak mocno. Wraz ze wschodem słońca pojawia się wielka miłość, nocą jakby obcy człowiek. 
Ech, chyba bez pomocy to tu się nie obędzie.:(
Gorsze rzeczy w życiu przeżyłam, więc powinnam się cieszyć z tego co mam, ale zaraz potem rośnie we mnie gniew. Czy tylko dlatego, że miałam raka nie mogę teraz o nic się złościć, żałować, chcieć więcej?
To się wydaje takie banalne, takie proste, a jednak nie do przejścia, spędza sen z powiek, dusi i dławi.

Eeee tam nie chce mi się już o tym gadać. Ciekawe co u Wojowniczej, a co z Amriczkiem bo w ogóle się nie odzywa. Oby wszystko było dobrze, nie zniesiemy złych wiadomości. Potrzebujemy chwilę spokoju, jakiś sukcesów. Buziaki dla wszystkich i miłego, cieplutkiego tygodnia:)))

czwartek, 18 sierpnia 2011

Takie takie...

Lato wróciło, a mnie się nic nie chce. Minęła mi już ta przedwakacyjna pompa, energia. Obecnie tylko bym spała. 
Małż mój też jakiś taki wyobcowany, czasem myślę, że owszem kocha, ale nie jest już zakochany. O nie proszę Państwa. Myślałam, że wakacje odnowią w nas tą radość, podniecenie. Niestety, nima, trudno:( Takie życie:( A może by się na to nie godzić? Ale kocham, ale to mój najcudowniejszy przyjaciel. No nic, nie wiem, nie myślę, nie ważne. 
Może jakbym zamieniła się w puszkę piwa... hmm to było by miłe:)))

Czekam na info o wynikach Kseny, kurcze to strasznie niesprawiedliwe, że ludzie muszą czekać w takich nerwach. Sama pamiętam co się działo przed moim wyjazdem, na samą myśl robi mi się niedobrze. Czekam i trzymam kciuki i czuję, że będzie gucio:)
Uciekam na jakiś obiadek bo w brzuchu burczy:)

wtorek, 16 sierpnia 2011

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Trochę o przemijaniu...

No i po wakacjach. Spędziłam urocze 2 tygodnie w gronie najbliższych przyjaciół i małżonka. Ech cudnie, aż szkoda było wracać. No i chwilkę później ta straszna wiadomość o Madzi. Skończyłam wpis i natknęłam się na info o Renatce. O nie wielmożny Panie na górze, to już lekka przesada!!! Bo niby jakim prawem?!!! 

Oprócz ogromnego smutku, poczułam również wielki strach o samą siebie, każda śmierć podkopuje moją pewność, mój spokój.
Jak to napisała Wojownicza, coraz mniej wojowniczek, coraz większa pustka. Tak się zastanawiam co będzie dalej, czy kolejne blogi będą zamykane, kto następny. Wiem przepraszam, nie wolno mi tak pisać ale nie potrafię pogodzić się z nagłym znikaniem ludzi z tego świata. 
I chociażby czyjeś odejście poparte było najdłuższą chorobą, zawsze będzie nagłe, zawsze niesprawiedliwe, zawsze niezrozumiałe i zawsze będziemy pytać DLACZEGO???

czwartek, 11 sierpnia 2011

Żegniaj...

Wróciłam przed chwilą. I pierwsze co otworzyłam blogi. Jakbym dostała obuchem po głowie. Madzia z http://wyzdrowieje.blog.onet.pl/Madzia-odeszla-09-VIII-2011,2,ID433253528,n odeszła. Jeszcze niedawno pisałyśmy maile, że jeszcze trochę i wróci do domu, że się cieszy bo zaliczy chociaż trochę wakacji. 
Kurwa jakie to życie jest niesprawiedliwe. Myślę, że ukrywała troszkę swój stan, nigdy nie pisała, że jest aż tak źle. Bardzo mnie to boli, bardzo mi smutno. 
Trzymaj się tam Kochana, wierzę że teraz jest Ci łatwiej. Będę myśleć o Tobie...

środa, 27 lipca 2011

Gotowi do drogi...

Spakowani, gotowi wyruszamy za 8 godzin. Przed nami długa droga (jakieś 16godzin). Wracam za dwa tygodnie i natychmiast się melduję (niestety nie będę miała internetu przez 2 tyg.)
Po tych dwóch dniach należą mi się te wakacje jak nigdy.:)) Dzięki wszystkim za wsparcie. Będę o Was myśleć cieplutko.
Pozdrawiam i do usłyszenia.

Otorbiony szef:)

I już wyjaśniam w tytule żeby skrócić ewentualne czyjeś nerwy. jest ok. A teraz powoli...poszłam do swojego lekarza, byłam już przed siódmą. Wszystko trwało 2min. Najpierw nie mógł wyczuć, potem wyczuł i podał diagnozę, że otorbiony szew, że badania są ok, że mam się uspokoić. Poryczałam się jak dziecko. A on patrzył zszokowany bo jak miałam raka to byłam twarda jak skała, nastawiona pozytywnie i w ogóle. Nie mógł zrozumieć aż takiej reakcji, ale zaopiekował się, pocieszył, uśmiechnął.
No i ryczę sobie do tej pory i zastanawiam się jak wiele jeszcze będziemy musieli coś takiego znosić. Jak bardzo to jest niesprawiedliwe. Był rak to już dostateczny kop od życia, a teraz za każdym razem z powodu byle pryszcza, wracać będzie najgorszy strach na świecie. 
W moim przypadku ten strach jest o wiele większy niż kiedy dowiedziałam się o raku piersi. Teraz brakuje elementu niedowierzania, który jednak troszkę mnie dystansował. Brakuje nadziei, no bo jeżeli jednak wznowa to rokowania już gorsze. Wiem już jak to wygląda i z czym to się je. I kur....a wiem dobrze, że nie chcę już tego powtarzać!!!
Do tego na pewno dochodzi lekka obsesja rakowca. No i mamy efekt nie przespane 2 noce, żołądek nic nie dostał od wczoraj rana. ja ledwo stoję na nogach. A jutro wakacje i należy się cieszyć, a ja mam wrażenie, że właśnie przejechał po mnie walec. Potrzebuję jeszcze chwilki, żeby wyryczeć z siebie ten żal i wracam do żywych.
Zaraz pakowanie, weterynarz, jakieś małe zakupy i jedziemy, hurra. Świat pędzi dalej. Ksena, Dorothea czułam, że byłyście tam troszkę ze mną. Dziękuję

wtorek, 26 lipca 2011

Nie chcę znowu tego przeżywać...

Wraca wszystko co najgorsze. Wczoraj wieczorem leżąc przed tv wyczułam jakieś dziwne zgrubienie w piersi w okolicach blizny. Wszystko wróciło, zrobiło mi się gorąco, brzuch rozbolał w sekundę. Całą noc przekładałam się z boku na bok. Jak tylko przysnęłam śniło mi się, że znowu mam raka, więc w sumie nie spałam. Cały dzisiejszy dzień starałam się dodzwonić do lekarza. W końcu umówiliśmy się jutro na siódmą rano. Jezu jak bardzo się boję, po co ja dotknęłam tej piersi, po co to wyczułam na 2 dni przed wakacjami.
Wszyscy mówią, że to niemożliwe bo jestem po mastektomii z rekonstrukcją, bo 2 tygodnie temu miałam badania kontrolne i wszystkie markery były w porządku.
Tak wiem, rozumiem, ale nie potrafię na zimno tego skalkulować. Boję się jak jasna cholera, jeszcze 14 godzin do wizyty. 
I co potem? Co kurwa potem? 
Nie wiem co ze sobą zrobić.

niedziela, 24 lipca 2011

Na krótko...

Kończy się weekend, powoli zaczynam zbierać ciuchy, jutro rozpoczynam pakowanko. Jejku jak się cieszę. Rok temu choroba zabrała mi wrześniowy wyjazd ze znajomymi. Teraz nie odpuszczę!!!

Włosy ścięłam u ekskluzywnego fryzjera, nie wiem czego się spodziewałam :))). Zapłaciłam majątek a dwa dni później na moją wyraźną prośbę, małżonek pojechał mnie golareczką na równe 2,2cm.
No i chodzę znowu szczęśliwa, wyglądam jak łobuz i znowu mam charakterek:))). A fryzjerka miała farta, więcej jej nie dam zarobić.
Jeszcze parę dni, odliczam godziny i uciekam w ciepłe kraje, ale postaram się jeszcze odezwać. Ściskam mocno. Łobuz:)

sobota, 16 lipca 2011

Weekendowo...

W końcu sobota, w końcu trochę czasu dla siebie. Leżę sobie i pachnę. A co? Trzeba sobie troszkę pofolgować od czasu do czasu. W tygodniu nie mam nawet czasu żeby się po głowie podrapać. Pracuję, latam, biegam, staram się być w formie i sobie nie odpuszczać. Nawet dzisiaj rano zaliczyłam pilates. Ech pięknie brzmi tylko żeby jeszcze silna wola była i żarełko samo się do buzi nie pchało.

A zapomniałam, dzisiaj planuję skrócić włosy o jakieś 2 cm, ten jeżyk jest już zdecydowanie za długi i nie radzę sobie z jego układaniem:)))
Dzisiaj piękne słońce, mam nadzieję, że nie jedna łysa głowa zobaczy słońce a peruka zostanie wywalona w kąt. Ja swoją zamierzam rytualnie spalić. Cóż Kochani na dzisiejszy dzień życzę wszystkim uśmiechu, mocy i wiary w to co najlepsze:)

wtorek, 12 lipca 2011

Żegnaj...

Nie znałam, nie czytałam bloga, a jednak.
Dzisiaj dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci Jazzowej.
Takie chwile szokują. Natychmiast przeczytałam całego jej bloga, nie mogąc uwierzyć jak szybko się to wszystko potoczyło.
Kurwa! Życie jest strasznie niesprawiedliwe. Zbiera żniwo każdego dnia!
Beata, nie miałam okazji Cię poznać - bardzo żałuję - śpij spokojnie Kochana...

poniedziałek, 11 lipca 2011

Kolejne zwycięstwo...

Udało się, wyniki są dobre. Mogę jechać na wakacje. Mogę odsapnąć. Mogę nie myśleć o tym przez kolejne dwa miesiące. 
Nie zdawałam sobie sprawy jak wiele kosztują mnie takie dni jak dziś. Na co dzień jestem już trochę jak inni, czuję się normalna, zdrowa. Wchodzę do szpitala i wszystko wraca. Patrzę na chorych ludzi, na niekończące się kolejki do gabinetów, kroplówki z chemią. Oczy zaczynają mnie piec, żołądek podchodzi do gardła. Zaczyna być mi niedobrze, zupełnie jakbym to ja była po chemii. Wraca największy koszmar mojego życia. Patrzę na ludzi i nie wiem czy wróciłam do swoich, czy jestem inna, czy na pograniczu dwóch światów. Żal mi wszystkich, chciałabym im pomóc, ale równie mocno chciałabym stamtąd uciec i nie oglądać się za siebie. Kiedy tam jestem wszystko zaczyna mnie boleć od środka. 
Ktoś mnie zaraz opieprzy, że powinnam się cieszyć a nie wypisywać te bzdury. Jutro. Jutro będę szaleć, dziś padam na twarz, jestem rozbita i potrzebuję chwili żeby się pozbierać. 

czwartek, 7 lipca 2011

Pertraktacje...

Jestem sobie, istnieję. I myślę, że za 2 dni mam badania kontrolne. I oczy robią się wielkie, serce przyspiesza, żołądek zaciska się nerwowo. I co? I tak już będzie zawsze? No to tłumaczę sobie, że wszystko będzie dobrze. Na to dopada mnie myśl z tyłu głowy, a jak nie, a jak gdzieś czeka ten dzień, ten zły los. No to łudzę się nadzieją, że chociaż jeszcze ten jeden raz, bo przecież wakacje, lato, wesoło. Argumentów mam sporo. I tak się licytuję o kolejny dzień z życiem:)

niedziela, 3 lipca 2011

Moje wspomnienia...

Cały weekend spędziliśmy ze starymi przyjaciółmi w mieście gdzie kiedyś mieszkaliśmy. W mieście, z którego wygnała nas moja choroba. W mieście, w którym przeżyliśmy cudowne kilka lat. Łza mi się kręciła w oku od samego początku. Te same miejsca, zapachy, odgłosy. 
Poszliśmy na spacer na nasze schodki wśród pól i gór. Te schodki tyle słyszały. Przeżyliśmy na nich mnóstwo cudownych chwil, marzyliśmy, przeprowadzaliśmy poważne rozmowy, zdradzaliśmy swoje obawy. Aż w końcu łudziliśmy się, że to nie rak. Tydzień później obiecaliśmy sobie, że przetrwamy, że wszystko będzie dobrze. Wylaliśmy na nich morze łez, napawaliśmy się nadzieją. Obiecaliśmy sobie, że zawsze damy radę, że zawsze będziemy razem. 
Miałam wrażenie, że ten rok się nie wydarzył, cofnęliśmy się w czasie. Wróciliśmy do dni bez choroby, lęku i żalu. Wróciliśmy do naszych miejsc. 
Straszny ze mnie wrażliwiec, roztrząsam przeszłość, tęsknię, wspominam, wzruszam się na każdym kroku. Taka już jestem choć to wcale nie jest łatwe. Cudnie, że mogliśmy wrócić do tamtych chwil i poczuć się jak dawniej. 
Widziałam drzewo pod którym chowaliśmy się w trawie w upalny dzień i planowaliśmy szczegóły naszego ślubu. Rozsadzaliśmy gości, dobieraliśmy kolor kwiatów, pełni obaw i podniecenia wyobrażaliśmy sobie siebie przed ołtarzem. Byliśmy beztroscy, wyjątkowi i najszczęśliwsi na świecie. Byliśmy też zupełnie nieświadomi tego co się za chwilę wydarzy, na jaką ogromną próbę zostaniemy wystawieni. Jak brutalnie potraktuje nas życie.
Ech boli mnie to wszystko jak jasna cholera, nie potrafię wybaczyć życiu, nie potrafię się z tym uporać. 
Dziękuję Ci Miśku, że ciągle jesteś obok mnie, bez Ciebie nie dałabym rady. Bardzo Cię Kocham.

poniedziałek, 27 czerwca 2011

???

Wróciłam. Miło było spędzić trochę czasu na łonie natury, las, woda, cisza, spokój. Pies się wyszalał za wszystkie czasy. Zapomniałam, że byłam chora, poczułam się równa z innymi. Nagle wszystko stało się takie odległe, zamazane, jakby nie moje. 
Potrzebowałam tego czasu, odpoczynku. Spacerowałam po lesie myśląc o tym co się wydarzyło przez ostatni rok. O marzeniach jakie miałam, jakie mam teraz. O oczekiwaniach wobec życia, które brutalnie zostały zweryfikowane. Kto by kiedyś pomyślał, że tak to się wszystko potoczy? Gdzie byłabym dzisiaj gdyby to się nie wydarzyło? W takim razie, gdzie będę za rok, dwa, trzy? O czym będę marzyć? W co wierzyć? Czy będę żyć? 
W chwilach tej ciszy myśli kłębiły się jak szalone, a potem wracałam do przyjaciół i byłam jak oni. I tak to się pletło, na zmianę.

poniedziałek, 20 czerwca 2011

Deszczowo...

To co za oknem to i w sercu. Jakaś taka nostalgia mnie naszła, sama nie wiem czemu. Cały dzień zamiast pracować czytałam blogi różnych osób. Do niektórych wracam jak do książki i czytam, czytam coraz bardziej zbliżając się do teraźniejszości. To niesamowite jak ludzie, którzy walczą z tym cholerstwem są do siebie podobni. Przeżywamy dokładnie to samo. I wzruszam się jak durna przy każdych słowach i mam ochotę chwycić za rękę i popłakać sobie razem z żalu, że to właśnie my...

Ach padło na takiego wrażliwca, no cóż, rak nie wybiera.

Jutro ma nie padać i to jest dobre. Za tydzień jadę na wakacje i to jest jeszcze lepsze:)) Jestem tu i teraz, żyję i mam się dobrze. 
Niech tak zostanie:)

Takie tam dyrdymały...

No i leci dzień za dniem. Praca, dom, dom, praca. Wszystko tak jak dawniej, ale mniej się denerwuję, mniej przeżywam, nie gnam do przodu. Wyścig szczurów już mnie nie interesuje. Oddaję walkowerem.
Myślę więcej o sobie i ciągle dopada mnie strach. Ile jeszcze mam czasu? Kiedy przyjdzie ten cholerny dzień, który mnie zniszczy. Boję się Boże, że coś się stanie. Zbliża się nieubłaganie kolejny termin badań kontrolnych. Albo wyrosną mi skrzydła, albo upadnę z wysoka. Czy mam na to jakiś wpływ, czy mogę zmienić los? Czy to w ogóle los decyduje o mnie ? Ot tak, taki dzień zwątpienia, niepewności. Dla poprawy humoru mam dwukolorowe paznokcie, krzyczy z nich lato i uśmiech, a jutro wyjazd nad jezioro. Wracam za tydzień mam nadzieję pełna odwagi na wizytę w szpitalu. Odezwę się.
Całuję Was wszystkie kobitki bez wyjątku.:))) 

piątek, 17 czerwca 2011

Wielki powrót...

No i stało się... Wróciłam do pracy. Bardzo się denerwowałam króciutkimi włosami. Że będą się pytać, sztucznie zachwycać, gapić. 
A ja? Co ja będę miała odpowiadać? Czemu ścięłam włosy? Gdzie tak długo byłam?
Jak bardzo się zdziwiłam kiedy powitał mnie pełen szczerego zachwytu wzrok znajomych, potok komplementów od przyjaciół. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że powinnam zapomnieć o długich włosach, teraz jest rewelacyjnie. 
Fakt, trudno mi się nie zgodzić, wyglądam extra, na luzie, na mega odważną ( a tej odwagi ciągle bardzo potrzebuję).

Nagle zorientowałam się, że powitały mnie również spojrzenia pełne współczucia, żalu, ciekawości, ciepłych uczuć.
W tym momencie, po raz pierwszy od roku poczułam się wolna, poczułam, że już nic nie muszę, że niczym nie różnię się od pozostałych obywateli tego świata. 
ONI WIEDZIELI !!! Skąd, jakim cudem, o czym, co dokładnie??? Nie wiem, nie ważne. Oni wiedzieli. Niektórzy nawet wprost zapytali jak się czuję, czy wszystko już dobrze? 
Plotki rozprzestrzeniają się migiem, 1000 osób patrzących, wiedzących. Całą chorobę udawało mi się wszystko ukryć, bałam się litościwych spojrzeń i bardzo blokowała mnie peruka. Czułam się w niej jak w więzieniu. Nienawidziłam jej  tak bardzo. To ona zabrała mi ten rok, wmusiła poczucie wstydu. Fenomen jej polegał na tym, że bardzo jej nie chciałam, ale byłam od niej uzależniona, nie potrafiłam bez niej wyjść. Ona mnie więziła. Przez nią odsunęłam się w tym roku od wielu ludzi. Bałam się, wstydziłam, uciekałam przed nimi.
No i dzisiaj nagle to wszystko minęło, odeszło bez echa. Czułam się jak ryba w wodzie, śmiałam się z nimi i czułam wielką siłę. Nie krępowała mnie ich wiedza o moim stanie. Gdybym dziś mogła podjąć decyzję, wykrzyczałabym światu o mojej chorobie, opowiedziałabym wszystko. O Boże ! Jak łatwiej jest żyć dzieląc się tym z innymi. 
Te włosy dały mi siłę, którą odbierała mi peruka. W końcu wróciłam i mogę żyć normalnie. Żałuję bardzo, że nie miałam wcześniej odwagi żeby ją zdjąć, pokazać łysą głowę. Dziś wiem, łysa głowa dodała by mi sił, bo to co miało dodać mi odwagi, uwięziło mnie, trzymało w szponach gdzieś na poboczu, daleko od żywych...Zamknęłam się z tym wszystkim sama, udawałam twardą utrudniając sobie życie. Dziewuchy wyłaźcie! Nie zastanawiajcie się! Siła tkwi w odwadze!!!

poniedziałek, 13 czerwca 2011

Koniec wakacji:(

No i kończy się moje nic nierobienie, moja laba, mój odpoczynek psychiczny. Czas wrócić do pracy. Zaliczyłam już ostatnie wizyty u wszystkich lekarzy, rehabilitantów. Kiedyś nienawidziłam tych wizyt, teraz ryczałam, że to już koniec. Przyzwyczaiłam się do nich. Pomagali mi, byli moim codziennym życiem przez ostatni rok. Z każdym spotkaniem stawali mi się coraz bliżsi. Teraz to wszystko się kończy, za parę dni budzik zadzwoni o 6 rano i pognam przed siebie do mojego poprzedniego świata. I spotkam tych wszystkich ludzi i będę widziała w ich oczach mnóstwo pytań, i będę na niektóre z nich odpowiadać.
I zobaczę ich zdziwione miny, kiedy zobaczą moje 2cm włosy.
I przeraża mnie to wszystko jak jasna cholera. I nie chcę jeszcze bardziej. Nie jestem jeszcze gotowa i trochę mi się nie chce i troszkę się boję. I dziwnie mi rozstawać się z tym rokiem. Ciężko było, wylałam morze łez, najadłam się kupę strachu i chyba nadal ten rak jeszcze do mnie nie dotarł. Czy to możliwe??? A jak to powinno wyglądać, kiedy już dotrze? Miałam się załamać, zamknąć w sobie? Nie ma mowy!!!
Boję się go jak cholera, ale nie znam dla niego litości! Niech nawet nie próbuje wracać. Zniszczę go!
Myślę jaka będę nowa ja, w tej starej rzeczywistości? Czy coś się zmieni czy będzie jak dawniej? Czy nauczyłam się nie gnać już tak do przodu? Czy nauczyłam się odróżniać sprawy ważne od tych bez znaczenia? Czy zwalczę stres, którego bardzo się teraz boję? Czy ta dziewczyna wyszła z tego mądrzejsza? Zobaczymy...

wtorek, 7 czerwca 2011

Czereśnie...

Kupiłam dzisiaj pierwsze polskie czereśnie. Kocham czereśnie!!!
Kiedy dowiedziałam się o raku, jedną z moich myśli było, że może nie zjem już naszych czereśni. To niewiarygodne jakie myśli przychodzą do głowy w takim momencie. Ile pytań się kłębi i żadne z nich nie jest banalne, nawet to o czereśnie. Pytań miałam wiele. Kto będzie chodził z moim psem na długie spacery? co zniszczyć żeby nie wpadło w obce ręce? jak posegregować dokumenty żeby mąż mógł wszystko znaleźć? kto w lipcu będzie pamiętał o szczepieniu psiaka? czy zjem jeszcze czereśnie? Spaliłam również wszystkie dziewczęce pamiętniki, wiersze, listy. Nie chciałam żeby ktoś je przeczytał, wstydziłabym się.
Można powiedzieć, że to głupota, że to stawianie siebie na straconej pozycji, rezygnacja. Otóż nie!
Dopiero kiedy przygotowałam wszystko w głowie, odpowiedziałam sobie na wiele pytań, zaplanowałam jak zorganizować dom gdyby mnie zabrakło, poczułam siłę. Poczułam siłę i chęć do walki. Poczułam ogromny spokój i pełną mobilizację do pokonania tego cholerstwa.
Już nic mi nie przeszkadzało, nie nurtowały mnie pytania i całą swoją energię mogłam skierować przeciw niemu. Jedyne co miałam do zrobienia to wygrać, a spokój że gdyby się nie udało to wszystko będzie grać był bezcenny.
Wracając do początku:))) dzisiaj odpowiedziałam sobie na jedno z pytań...pyszne te czereśnie...!!!

niedziela, 5 czerwca 2011

Wywody zmęczonej głowy

Cudna sobota za mną, spotkanie ze znajomymi, kupa śmiechu. Ostatnio zaczęłam trochę szaleć, mocno imprezować. Tak bardzo chciałam się poczuć jak dawniej, jakby nigdy nic. No jednak coś. Coś się wydarzyło, coś się zmieniło, coś nigdy już nie będzie takie samo. Taka totalna radość jaką miałam w sobie, to szaleństwo, ta beztroskość gdzieś jednak zniknęły pod tonami zmartwień, pytań, strachu.
Teraz muszę szanować bardziej siebie, swój zmęczony organizm, dać mu czas na regenerację. Czy to mnie uchroni? 
Czasami jeszcze spadają na mnie te okropne rakowe bomby. Takie bum, a co jeśli? I wielki strach, i wielka niepewność. Ale przecież nie możemy niczego zaplanować, przewidzieć. Ostatnie 12 miesięcy dobitnie mi to udowodniło. Strach się bać...

czwartek, 2 czerwca 2011

Nijak mi dzisiaj...

Za tydzień wracam do pracy. Dziwne to i trochę straszne. Minął cały rok spędzony na leczeniu. Wyliczyłam, że w trakcie tego roku odwiedziłam szpital jakieś 100 razy. Mam teraz wrócić jakby nigdy nic, no bo jak, no bo jednak coś. Taki rok odciska piętno, trochę zmienia. Mam się cieszyć życiem na nowo, czy może jeszcze trochę. Znów wpadnę w ten wir zapracowanych, niedbających o siebie ludzi. Gdzie stres jest głównym pokarmem każdego, gdzie człowiek człowiekowi wilkiem. A ja nie chcę już tak żyć, ja chcę trochę wolniej. Czy uda mi się kręcić w tej machinie w swoim własnym tempie? Spróbujemy?

sobota, 28 maja 2011

4:01

4:01 cisza, ludzka cisza. Ptaki śpiewają za oknem. Nadzieja, odwaga, szaleństwo czy głupota? Łudzenie się tak dobrze mi znane, takie codzienne, takie zagłuszane. Głupota i brnę dalej, boję się zawrócić, wstyd rozpala mi krew. Stop! Łzy dławią gardło, bezdech wypełnia tchawicę, pięść ściska serce, łza sączy się w ciszy. 
4:01 cisza, ludzka cisza.

czwartek, 26 maja 2011

Dzień Mamy...

Dzisiaj dzień Matki, byłam, utuliłam, dałam polne kwiaty. Kocham tą moją Mamę nad życie. Nie wiem co bym bez niej zrobiła, jest dla mnie bardzo ważna. A jednak mam wobec niej ogromne wyrzuty sumienia.
W trakcie mojej choroby była tak twarda i dzielna ale przecież na pewno bardzo to przeżywała i nie raz pewnie polały się łzy. Nie potrafiłam wyjść jej naprzeciw, przytulić, zapłakać razem z nią. Trzymałam ją troszkę na dystans, wściekałam się gdy tylko temat schodził na moją chorobę.
Nigdy nie pomyślałam, że matka może przeżywać chorobę dziecka bardziej niż ono samo, że cierpi, że ona też może potrzebować pomocy.
Nie potrafiłam się przemóc i bardzo mnie to teraz boli.
Takie już są te relacje między matką i córką. Kłócę się z nią, denerwuje mnie często z byle powodu, a potem żałuję, że znowu byłam niemiła, niesprawiedliwa. Matka jest jak gąbka, chłonie wszystko, nawet ból zadawany przez dziecko i wybacza i ciągle jest i kocha bezwarunkowo.
I ja wiem to wszystko, a jestem taka durna, że czasem nie mogę się powstrzymać i zadaję jej ten ból. Człowiek to straszna istota, przerażająca. Duszą mnie łzy w gardle z żalu, że czasem jestem taką suką. Od jutra spróbuję być lepszym człowiekiem, wesprzeć ją ramieniem, przytulić. Nie będę bała się łez. Kocham Cię Mamusiu nad życie. Wszystkiego najlepszego.

środa, 25 maja 2011

Czy to już normalne życie?

Powoli wracam do normalnego życia. Czy takiego jak przed chorobą? Raczej nie. Teraz żyję trochę spokojniej, staram się cieszyć zwykłym dniem. Co nie znaczy, że nie potrafię przeleżeć popołudnia przed telewizorem:) Czasami myślę co by było gdybym nie zachorowała, jak dzisiaj wyglądałoby moje życie.? Nie wiem, nie wiem również co będzie za pół roku, za miesiąc.
Teraz czekają mnie badania co dwa miesiące, wielki stres, wszystko wtedy wraca. Staje mi przed oczami moment kiedy wyczułam guza, moment kiedy leżałam na usg, kiedy kręcili głowami wykluczając po drodze wszystkie niegroźne formy guzków.
Ech takie to życie, nikt nie mówił, że będzie łatwo. Nikt niczego nam nie obiecywał, nie?