Łączna liczba wyświetleń

sobota, 17 września 2011

Dziewczyna w chustce...

Kilka dni temu siedziałam sobie spokojnie w pracy i nagle podeszła do mnie jedna z pracownic na L4. Przyszła po jakiś dokument. 
Była blada, chuda, w chustce na głowie, miała raka. Nie było to trudne do odgadnięcia (dla mnie na pewno). Zamarłam, krew uderzyła mi do głowy. Do tej pory z chorobą stykałam się w szpitalach i czasem na ulicy. Nigdy w pracy, w moim azylu normalności. 
Była oschła i dosyć brutalna do otoczenia, dokumentów jakby żądała. Napotkała się z ogromną życzliwością z mojej strony, kazałam usiąść, spokojnie wytłumaczyć o co dokładnie chodzi. Wtedy zmiękła, zrozumiała, że nikt tu nie chce jej robić krzywdy. Rozpoznałam w niej całą siebie z tamtego cholernego okresu. Ta skorupa zimna i buntu, która dawała mi siłę, moja, jej zbroja. 
Chciałam jej powiedzieć, że przeszłam przez to samo, że wiem co czuje i jestem z nią całym sercem. Zabrakło mi odwagi, przejął ją kolega, w między czasie zadzwonił telefon, odebrałam, a ona gdzieś zniknęła. Kolega chwilkę z nią rozmawiał, rak płuc, przeżuty, żegna się z życiem.
Wybiegłam za nią przed biuro, goniłam, chciałam pogadać. Zawołałam za nią, odwróciła się, rozmawiała przez telefon, a ja tylko zapytałam czy dostała to o co prosiła. Uśmiechnęła się i rozmawiając poszła dalej. Odpuściłam. Potem żałowałam.
Mam nadzieję, że nie widziałam jej ostatni raz, że się wyleczy, wróci do nas. Nigdy wcześniej jej nie widziałam (mamy 1300 pracowników). Nie wiem czemu to opisałam, ale dotknęła mnie jej choroba. Dawno nie miałam styczności z kimś chorym poza szpitalem. Z jednej strony czułam to co ona, z drugiej byłam po zupełnie innej stronie, po stronie ludzi zdrowych. Czy jestem złym człowiekiem, fuck sama już nie wiem. Czy takie reakcje są normalne. Jak jest u was?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz