Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 27 sierpnia 2012

Jestem...

Jestem, przepraszam, nie miałam dostępu do neta. Melduję wszem i wobec, że w piątek miałam kontrolę i wszystko gra. Cieszę się jak cholera bo miałam jakieś dziwne przeczucie. Na szczęście jest ok, no i teraz mam czas żeby się cieszyć, cieszyć się przez dwa miesiące, a potem znowu sraczka:)
Obecnie po przytyciu 5 kilo w wakacje, postanowiłam zakończyć piwną labę i wziąć się ostro do roboty, bo za chwilę odrobię wszystko na co tak ciężko ostatni rok pracowałam.
Jednak grubas zawsze będzie grubasem :))) Ciężko się zmobilizować, oj ciężko:)
A po piesku serce się dalej tłucze i smutno i źle. I wzięłoby się smycz i poszło z czworonogiem przed siebie, razem, łapa w łapę. Niestety:( Dzisiaj, teraz mijają dwa tygodnie jak ostatni raz trzymałam ja na rękach i mówiłam jak bardzo ją kocham. Bardzo...


niedziela, 19 sierpnia 2012

Na spokojnie...

Weekend był bardzo, bardzo aktywny. Dużo sportu, mało czasu na myślenie. Nie znaczy to, że nie myślałam w ogóle. Otóż myślałam, wspominałam psiaka w każdej chwili ale nie miałam czasu rozwinąć tych myśli w mojej głowie, rozczulić się i doprowadzić do łez. Tak więc uważam ten weekend za sukces, bo bałam się że go zwyczajnie przeryczę. Jutro będzie ciężej bo będę myśleć, że tydzień temu o tej porze...
Czemu w naszym życiu tak ważne są te zaokrąglenia, tydzień, miesiąc rok? Co za różnica czy 6 dni temu, czy siedem? Postaram się jutro trzymać tej myśli.
Tak poza tym to po wielkiej miesięcznej wakacyjnej rozpuście, wróciłam do diety. Muszę się wkręcić tak jak przed wakacjami. Już zakupiłam karnety na basen:) Mam nadzieję że się uda odrobić nadrobione 4 kg i lecieć z wagi dalej. To jedno z moich marzeń i od roku ciężko na nie pracuję:)
 A tym czasem trzeba iść spać, jutro praca, a do piątku jeszcze bardzo daleko. Buziaki dla wszystkich...

piątek, 17 sierpnia 2012

Smutno...

Czy mozna tak bardzo kochać zwierzę, psa? Niektórzy sie pewnie śmieją, że wariatka, psia mama. Inni za swoim skoczyliby w ogień. Ja, gdzieś po środku w tym wszystkim, uważam że można kochać i to bardzo, bardzo. Wracam do domu, patrzę w pusty koszyk i gardło mi sie od razu zaciska. Nikt się nie podrywa, nie przeciąga ziejąc z paszczy rześkim smrodem, nikt nie kręci obok mnie dupką żeby go pogłaskać. Brakuje 1/3 naszej rodziny, a to dużo. Tęsknie za psiakiem zwyczajnie, po ludzku. Bo jak juz byłam poobrażana na cały świat to zawsze miałam ją, a ona mnie, pełna komitywa:)
No i teraz tak smutno, samotnie. Ciągle analizuję czy byłam dla niej dobra, jak spędziłyśmy ostatnie chwile. Wyrzucam sobie, że nad tym morzem mogłam jej poswięcic więcej czasu, ale jak gdy nie miała sił na dłuższe spacery? I tak w koło. Bezsensu wiem, wiem, wiem. Wszystko wiem, tylko że to mi nie pomaga. Psiara byłam zawsze, więc teraz muszę swoje wycierpieć, wypłakać...
A ze spraw przyziemnych to gdzieś za tydzień wybieram sie na kontrole, juz mi sie giry trzęsą. Ale co myslimy pozytywnie nie?

wtorek, 14 sierpnia 2012

Już nie ma psiaka...

Już jej z nami nie ma. Wczoraj po pracy zabrałam ją do weterynarza, który stwierdził, że w tym momencie pies zaczyna się męczyć. Faktycznie było gorzej, szczekała do ściany i ciągle się wywracała. Jej stan pogaszał się na naszych oczach.
Miałam wrócić z pieskiem na koniec przyjmowania, wieczorem. Te ostatnie 3 godziny spędziłyśmy tuląc sie do siebie na wyrku (na które miała zakaz wstępu:))) Ona juz nie do końca wiedziała co sie dzieje, usypiała w każdej pozycji. Z milion razy wyszeptałam jej jak bardzo ją kocham i jak jej dziękuję za ten czas razem, wycałowałam, wygłaskałam. Sama wizyta u lekarza nie była już taka straszna bo psinka nie miała juz z nami prawie kontaktu, i nie zdawała sobie sprawy gdzie jest. Wzięła ostatni oddech i usnęła sobie na zawsze. Zawinęłam ją w kocyk, wsunęłam rękę i głaskałam ją i tuliłam chociaż lekarz twierdził, że juz nie żyje. Pochowaliśmy ją godzinę później...
I tak się skończyła moja wielka miłość i przyjaźń. Moja kochana znajda, miałam ją tylko 6 lat. Dałam jej dobrą starość, a ona dała mi tyle radości. Wiem, że to głupie ale ciągle myślę gdzie ona jest, czy ma wodę w misce, czy ma ułożony kocyk tak jak lubi, czy ktoś dba o to żeby pogłaskać ją za uszkiem.
To był mój pies, którym opiekowałam się z największą czułością. Od wczoraj wylałam morze łez. Dziś rano wszystkie czynności były bezsensu. Idąc do łazienki nie zauważyłam kontem oka, ze mała sobie śpi w swoim koszyku. Po chwili nie usłyszałam skrzypienia wikliny - o wstała! Nie orzyszła do mnie do łazienki powąchać, przywitać się. Nie węszyła obok misek czy nie pojawił sie w nich jakiś nowy smakołyk i nikt nie spojżał mi w oczy kiedy wychodząc zamykałam drzwi. Mimo to już do pustego przedpokoju, jak codziennie wyszeptałam: ,,zostań, papa" i cmoknełam w powietrze...
Kocham Cię malutka:)))

niedziela, 12 sierpnia 2012

Wróciłam...

Wróciłam z kilkudniowego pobytu nad naszym pięknym, cudownym, jedynym morzem.J jestem, skonana. Ostatniej nocy przespałam godzinę. Mój stary piesio, (który niby nie cierpi, ale chodzi już powolutku, ledwo widzi i słyszy) dostał w nocy szału. Chodził w kółko, jakby coś widział, właził w szafę, meble, wywracał miskę, sam siebie. Serce się krajało i aż strach było patrzeć na zegarek, który coraz bliżej wskazywał 5 (godzina wyjazdu 5:30) I co tu zrobić z takim starym psem. Ledwo bida łazi, potyka się ale kocha mnie straszliwie, a ja ją. Jak spojrzeć w oczy zwierzęciu i podjąć decyzję o jego końcu.
Jak mam znieść widok konającego psiaka na własnych rękach:(((
Ryczę jak to piszę bo wiem, że ta chwila zbliża się nieuchronnie. Jak zadecydować, jak się na to zdecydować, jak to przeżyć??? Wiem są gorsze problemy. Odwiedziłam dzisiaj wszystkie zaprzyjaźnione blogi, jest wielu którzy mają gorzej :( Mimo to zwierzaki zawsze mnie wzruszały. Mój był ze mną całą moją chorobę, kazał zwlec się z łóżka i iść nad rzekę, wystawiać łysą łepetynę do słońca, tulił się do mnie kiedy wyłam, dotrzymywał towarzystwa w tak trudnych dla mnie chwilach...
Co zrobię kiedy spojrzy mi w oczy, a jeżeli zobaczę w nich żal...? Posrane życie, posrane...

P.S nad morzem było cudnie, cieszę się, że mój psiak był ze mną:(((

sobota, 4 sierpnia 2012

A może szarlotki?...

Od rana walczę z szarlotką. Dlaczego walczę? Otóż nie jestem wytrawną kucharą i mam dziwne skłonności do nie trzymania się przepisów. No więc po zrobieniu jabłek okazało się, że skurczyły się o połowę. No to pobiegłam po kolejne jabłka i prażyłam jeszcze raz. A potem co innego, a to piana się nie ubija. Ostateczny efekt jednak wart był tego całego zachodu. Mniam, mniam...jeszcze gorąca.
Żeby ludzie mieli tylko takie problemy:(, żeby sen z powiek spędzała nam niedopieczona szarlotka:(
Marzenia ściętej głowy. Postanowiłam trochę wyluzować, będę piec szarlotki hehe.
Już mam dość myślenia o tej chorobie. Za parę dni mijają 2 lata jak usłyszałam ,,to" słowo, 1,5 roku od ostatniej chemii. Może czas zacząć żyć? Tylko jak? Jak się nie bać. Skąd wziąć gwarancje?
Pieprzenie dla pieprzenia. Jeżeli uda mi się chociaż jednego dnia nie pomyśleć o raku będę przeszczęśliwa:)))
Startuję od dziś:)
A jutro wybywamy ponownie urlopowo na parę dni, w stronę Amriczka. Już się nie mogę doczekać jak zakopię stopy w ciepłym piachu i pogadam sobie z naszym morzem...