Łączna liczba wyświetleń

środa, 27 lipca 2011

Gotowi do drogi...

Spakowani, gotowi wyruszamy za 8 godzin. Przed nami długa droga (jakieś 16godzin). Wracam za dwa tygodnie i natychmiast się melduję (niestety nie będę miała internetu przez 2 tyg.)
Po tych dwóch dniach należą mi się te wakacje jak nigdy.:)) Dzięki wszystkim za wsparcie. Będę o Was myśleć cieplutko.
Pozdrawiam i do usłyszenia.

Otorbiony szef:)

I już wyjaśniam w tytule żeby skrócić ewentualne czyjeś nerwy. jest ok. A teraz powoli...poszłam do swojego lekarza, byłam już przed siódmą. Wszystko trwało 2min. Najpierw nie mógł wyczuć, potem wyczuł i podał diagnozę, że otorbiony szew, że badania są ok, że mam się uspokoić. Poryczałam się jak dziecko. A on patrzył zszokowany bo jak miałam raka to byłam twarda jak skała, nastawiona pozytywnie i w ogóle. Nie mógł zrozumieć aż takiej reakcji, ale zaopiekował się, pocieszył, uśmiechnął.
No i ryczę sobie do tej pory i zastanawiam się jak wiele jeszcze będziemy musieli coś takiego znosić. Jak bardzo to jest niesprawiedliwe. Był rak to już dostateczny kop od życia, a teraz za każdym razem z powodu byle pryszcza, wracać będzie najgorszy strach na świecie. 
W moim przypadku ten strach jest o wiele większy niż kiedy dowiedziałam się o raku piersi. Teraz brakuje elementu niedowierzania, który jednak troszkę mnie dystansował. Brakuje nadziei, no bo jeżeli jednak wznowa to rokowania już gorsze. Wiem już jak to wygląda i z czym to się je. I kur....a wiem dobrze, że nie chcę już tego powtarzać!!!
Do tego na pewno dochodzi lekka obsesja rakowca. No i mamy efekt nie przespane 2 noce, żołądek nic nie dostał od wczoraj rana. ja ledwo stoję na nogach. A jutro wakacje i należy się cieszyć, a ja mam wrażenie, że właśnie przejechał po mnie walec. Potrzebuję jeszcze chwilki, żeby wyryczeć z siebie ten żal i wracam do żywych.
Zaraz pakowanie, weterynarz, jakieś małe zakupy i jedziemy, hurra. Świat pędzi dalej. Ksena, Dorothea czułam, że byłyście tam troszkę ze mną. Dziękuję

wtorek, 26 lipca 2011

Nie chcę znowu tego przeżywać...

Wraca wszystko co najgorsze. Wczoraj wieczorem leżąc przed tv wyczułam jakieś dziwne zgrubienie w piersi w okolicach blizny. Wszystko wróciło, zrobiło mi się gorąco, brzuch rozbolał w sekundę. Całą noc przekładałam się z boku na bok. Jak tylko przysnęłam śniło mi się, że znowu mam raka, więc w sumie nie spałam. Cały dzisiejszy dzień starałam się dodzwonić do lekarza. W końcu umówiliśmy się jutro na siódmą rano. Jezu jak bardzo się boję, po co ja dotknęłam tej piersi, po co to wyczułam na 2 dni przed wakacjami.
Wszyscy mówią, że to niemożliwe bo jestem po mastektomii z rekonstrukcją, bo 2 tygodnie temu miałam badania kontrolne i wszystkie markery były w porządku.
Tak wiem, rozumiem, ale nie potrafię na zimno tego skalkulować. Boję się jak jasna cholera, jeszcze 14 godzin do wizyty. 
I co potem? Co kurwa potem? 
Nie wiem co ze sobą zrobić.

niedziela, 24 lipca 2011

Na krótko...

Kończy się weekend, powoli zaczynam zbierać ciuchy, jutro rozpoczynam pakowanko. Jejku jak się cieszę. Rok temu choroba zabrała mi wrześniowy wyjazd ze znajomymi. Teraz nie odpuszczę!!!

Włosy ścięłam u ekskluzywnego fryzjera, nie wiem czego się spodziewałam :))). Zapłaciłam majątek a dwa dni później na moją wyraźną prośbę, małżonek pojechał mnie golareczką na równe 2,2cm.
No i chodzę znowu szczęśliwa, wyglądam jak łobuz i znowu mam charakterek:))). A fryzjerka miała farta, więcej jej nie dam zarobić.
Jeszcze parę dni, odliczam godziny i uciekam w ciepłe kraje, ale postaram się jeszcze odezwać. Ściskam mocno. Łobuz:)

sobota, 16 lipca 2011

Weekendowo...

W końcu sobota, w końcu trochę czasu dla siebie. Leżę sobie i pachnę. A co? Trzeba sobie troszkę pofolgować od czasu do czasu. W tygodniu nie mam nawet czasu żeby się po głowie podrapać. Pracuję, latam, biegam, staram się być w formie i sobie nie odpuszczać. Nawet dzisiaj rano zaliczyłam pilates. Ech pięknie brzmi tylko żeby jeszcze silna wola była i żarełko samo się do buzi nie pchało.

A zapomniałam, dzisiaj planuję skrócić włosy o jakieś 2 cm, ten jeżyk jest już zdecydowanie za długi i nie radzę sobie z jego układaniem:)))
Dzisiaj piękne słońce, mam nadzieję, że nie jedna łysa głowa zobaczy słońce a peruka zostanie wywalona w kąt. Ja swoją zamierzam rytualnie spalić. Cóż Kochani na dzisiejszy dzień życzę wszystkim uśmiechu, mocy i wiary w to co najlepsze:)

wtorek, 12 lipca 2011

Żegnaj...

Nie znałam, nie czytałam bloga, a jednak.
Dzisiaj dotarła do mnie smutna wiadomość o śmierci Jazzowej.
Takie chwile szokują. Natychmiast przeczytałam całego jej bloga, nie mogąc uwierzyć jak szybko się to wszystko potoczyło.
Kurwa! Życie jest strasznie niesprawiedliwe. Zbiera żniwo każdego dnia!
Beata, nie miałam okazji Cię poznać - bardzo żałuję - śpij spokojnie Kochana...

poniedziałek, 11 lipca 2011

Kolejne zwycięstwo...

Udało się, wyniki są dobre. Mogę jechać na wakacje. Mogę odsapnąć. Mogę nie myśleć o tym przez kolejne dwa miesiące. 
Nie zdawałam sobie sprawy jak wiele kosztują mnie takie dni jak dziś. Na co dzień jestem już trochę jak inni, czuję się normalna, zdrowa. Wchodzę do szpitala i wszystko wraca. Patrzę na chorych ludzi, na niekończące się kolejki do gabinetów, kroplówki z chemią. Oczy zaczynają mnie piec, żołądek podchodzi do gardła. Zaczyna być mi niedobrze, zupełnie jakbym to ja była po chemii. Wraca największy koszmar mojego życia. Patrzę na ludzi i nie wiem czy wróciłam do swoich, czy jestem inna, czy na pograniczu dwóch światów. Żal mi wszystkich, chciałabym im pomóc, ale równie mocno chciałabym stamtąd uciec i nie oglądać się za siebie. Kiedy tam jestem wszystko zaczyna mnie boleć od środka. 
Ktoś mnie zaraz opieprzy, że powinnam się cieszyć a nie wypisywać te bzdury. Jutro. Jutro będę szaleć, dziś padam na twarz, jestem rozbita i potrzebuję chwili żeby się pozbierać. 

czwartek, 7 lipca 2011

Pertraktacje...

Jestem sobie, istnieję. I myślę, że za 2 dni mam badania kontrolne. I oczy robią się wielkie, serce przyspiesza, żołądek zaciska się nerwowo. I co? I tak już będzie zawsze? No to tłumaczę sobie, że wszystko będzie dobrze. Na to dopada mnie myśl z tyłu głowy, a jak nie, a jak gdzieś czeka ten dzień, ten zły los. No to łudzę się nadzieją, że chociaż jeszcze ten jeden raz, bo przecież wakacje, lato, wesoło. Argumentów mam sporo. I tak się licytuję o kolejny dzień z życiem:)

niedziela, 3 lipca 2011

Moje wspomnienia...

Cały weekend spędziliśmy ze starymi przyjaciółmi w mieście gdzie kiedyś mieszkaliśmy. W mieście, z którego wygnała nas moja choroba. W mieście, w którym przeżyliśmy cudowne kilka lat. Łza mi się kręciła w oku od samego początku. Te same miejsca, zapachy, odgłosy. 
Poszliśmy na spacer na nasze schodki wśród pól i gór. Te schodki tyle słyszały. Przeżyliśmy na nich mnóstwo cudownych chwil, marzyliśmy, przeprowadzaliśmy poważne rozmowy, zdradzaliśmy swoje obawy. Aż w końcu łudziliśmy się, że to nie rak. Tydzień później obiecaliśmy sobie, że przetrwamy, że wszystko będzie dobrze. Wylaliśmy na nich morze łez, napawaliśmy się nadzieją. Obiecaliśmy sobie, że zawsze damy radę, że zawsze będziemy razem. 
Miałam wrażenie, że ten rok się nie wydarzył, cofnęliśmy się w czasie. Wróciliśmy do dni bez choroby, lęku i żalu. Wróciliśmy do naszych miejsc. 
Straszny ze mnie wrażliwiec, roztrząsam przeszłość, tęsknię, wspominam, wzruszam się na każdym kroku. Taka już jestem choć to wcale nie jest łatwe. Cudnie, że mogliśmy wrócić do tamtych chwil i poczuć się jak dawniej. 
Widziałam drzewo pod którym chowaliśmy się w trawie w upalny dzień i planowaliśmy szczegóły naszego ślubu. Rozsadzaliśmy gości, dobieraliśmy kolor kwiatów, pełni obaw i podniecenia wyobrażaliśmy sobie siebie przed ołtarzem. Byliśmy beztroscy, wyjątkowi i najszczęśliwsi na świecie. Byliśmy też zupełnie nieświadomi tego co się za chwilę wydarzy, na jaką ogromną próbę zostaniemy wystawieni. Jak brutalnie potraktuje nas życie.
Ech boli mnie to wszystko jak jasna cholera, nie potrafię wybaczyć życiu, nie potrafię się z tym uporać. 
Dziękuję Ci Miśku, że ciągle jesteś obok mnie, bez Ciebie nie dałabym rady. Bardzo Cię Kocham.