Łączna liczba wyświetleń

sobota, 26 listopada 2011

Niby, prawie ale, ale...

Ech życie:( Miły weekend trwa i lecą bomby.
A jakże zawsze jest jakieś ale. Nigdy nie jest tak źle żeby nie mogło być gorzej.
Mama koleżanki 8 lat po raku piersi, prawie zaleczone przeżuty do kości i nagle ma przeżuty do mózgu. Nosz ku...a mać. Wszyscy załamani, tylko główna zainteresowana jakby nigdy nic.
Pamiętacie to z autopsji? Ja też byłam tą najmniej zainteresowaną, za dużo było tych przerażonych dookoła mnie. 
No i dół, żal mi kobiety, żal mi przyjaciółki i boję się znowu o siebie. Życie nie pozwala się za długo cieszyć, spuszcza bombę w najmniej oczekiwanym momencie. Fuck!!!
Chce mi się krzyczeć! Jeszcze się dowiedziałam, że dawna znajoma zginęła pare dni temu w wypadku samochodowym. 
No to teraz już się wściekłam, bo wkurwia mnie, że człowiek jest i zaraz go nie ma, że nie wie co będzie jutro, że nie wie czy jutro się obudzi. 
To moja prywatna walka ze światem. Walka z wiatrakami.
I tylko Ksena uratowała dzisiejszy wieczór i jest za co pić:)))))))
Musi być równowaga. Na której szalce się znajdziemy...

czwartek, 24 listopada 2011

Chłopy są jakieś inne...

Dostałam kolejne 2 miesiące. Wyniki badań w porządku. 
Pierwszy raz miałam skierowanie na kontrolne usg. Udało się bez kolejki, lekarz przyszedł wcześniej i zgarnął mnie przypadkiem.
Chciałam uciekać, bo wróciły te wszystkie wspomnienia (odsyłam do pierwszych wpisów). To on zalecił biopsję, wcześniej dziwnie kręcąc głową nad obrazem usg mojego raczyska. To on potem stwierdzał, że coś tam jest kiedy wyczułam sobie grudkę tłuszczu.
No to chyba mi się nie dziwicie, że się faceta boję. 
Najgorsza jest ta cisza w trakcie badania, czas stoi w miejscu, pot spływa po czole.
Całym ciałem czułam przesuwającą się po piersiach głowicę, każde jej nagłe zatrzymanie powodowało u mnie zacisk żołądka i 2 sekundy mega strachu. Potem głowica ruszała dalej, znowu się zatrzymywała i tak w nieskończoność. W końcu usłyszałam, że wszystko jest ok. 
Lekarz wyszedł zza parawanu wydrukować wynik, a ja wycierając się z tego żelu sobie zawyłam z żalu. Kapu, kap trochę wściekła, a trochę rozżalona na życie i bardzo szczęśliwa, że jest dobrze.
Porąbane, że taki to wywołuje u mnie przeżycia. No cóż życie, trzeba było nie kopać, teraz ci nie ufam.
I taki to był ten piątek. 

sobota, 19 listopada 2011

Kolejne dwa miesiące...

Dostałam kolejne 2 miesiące. Wyniki badań w porządku. 
Pierwszy raz miałam skierowanie na kontrolne usg. Udało się bez kolejki, lekarz przyszedł wcześniej i zgarnął mnie przypadkiem.
Chciałam uciekać, bo wróciły te wszystkie wspomnienia (odsyłam do pierwszych wpisów). To on zalecił biopsję, wcześniej dziwnie kręcąc głową nad obrazem usg mojego raczyska. To on potem stwierdzał, że coś tam jest kiedy wyczułam sobie grudkę tłuszczu.
No to chyba mi się nie dziwicie, że się faceta boję. 
Najgorsza jest ta cisza w trakcie badania, czas stoi w miejscu, pot spływa po czole.
Całym ciałem czułam przesuwającą się po piersiach głowicę, każde jej nagłe zatrzymanie powodowało u mnie zacisk żołądka i 2 sekundy mega strachu. Potem głowica ruszała dalej, znowu się zatrzymywała i tak w nieskończoność. W końcu usłyszałam, że wszystko jest ok. 
Lekarz wyszedł zza parawanu wydrukować wynik, a ja wycierając się z tego żelu sobie zawyłam z żalu. Kapu, kap trochę wściekła, a trochę rozżalona na życie i bardzo szczęśliwa, że jest dobrze.
Porąbane, że taki to wywołuje u mnie przeżycia. No cóż życie, trzeba było nie kopać, teraz ci nie ufam.
I taki to był ten piątek. 

środa, 16 listopada 2011

Rocznica...

Dzisiaj moje pierwsze urodziny. Rok temu o tej porze leżałam na morfinie po operacji. Przy jednoczesnej rekonstrukcji myślałam, że umrę z bólu. Po solidnej dawce morfiny pamiętam wszystko jak przez mgłę, przewijają mi się w głowie urywki. Ktoś przyszedł, z kimś rozmawiałam, zasnęłam. Wtedy myślałam, że to się nigdy nie skończy, że nie dam rady, że nie mam wystarczająco siły.
Dodatkowo kołatał się stres, niewiadoma z powodu odciętego kawałka kobiecości. Bałam się spojrzeć, bałam się blizny.

Ale pamiętam również mega radość, że tego już nie ma. Jakbym wywaliła z siebie mega śmierdzącego śmiecia, który chciał mnie zabić. Chyba ta myśl dodała mi sił. No i takie mam myśli w tę pierwszą rocznicę. Tak dużo się od tego czasu wydarzyło, wiele zmieniło. Wiele przeszłam od tamtej pory. To była połowa drogi, potem jeszcze chemia i odcięcie zdrowej, drugiej piersi.
Co przyniesie kolejny rok, co będę pisać za rok, czy będę za rok? 
Te i wiele innych pytań w mojej głowie, ale tego już nie wie nikt...
Wszystkiego najlepszego Anno!


niedziela, 13 listopada 2011

Bida z nędzą...

Niedziela. Małż mój pojechał zakupić mi zimowe opony cobym bezpiecznie do pracy jeździła (poprzepraszał i jest ok). A ja leżę na kocyku z psiakiem podłączonym do kroplówki. Chora ta moja psina, odwodniona. Te ciągłe biegunki ją wymęczyły, leki nie pomagają, a najgorsze, że doszły do tego problemy neurologiczne. Chwieje się, czasem wywraca. 
Moja malutka, dopiero do mnie doszło, że ona jak i ja nie jest niezniszczalna. Ale walczę sobie o nią, bo kocham ją nad życie.
No i oglądamy razem film na HBO ,,Bez mojej zgody" z Cameron Diaz. Tematyka rakowa, świetny współczesny film o życiu i żegnaniu się z życiem. No i wyję jak bóbr, a psina z tą kroplówką chce mnie pocieszać:) A ja ją bo wiem, że się źle czuje. I ogólnie wyglądamy jak takie dwie sieroty zapłakane:)))
Małż wróci za chwilę to nas wyprzytula jak zobaczy tą bidę z nędzą na podłodze. Koniecznie oglądnijcie ten film, pewnie będzie leciał w tym miesiącu jeszcze z 5 razy.
Fuck boję się żeby to choróbsko nie wróciło. Świat jest kurewsko niesprawiedliwy. Pozdrawiam cieplutko wszystkich...

czwartek, 10 listopada 2011

Tęsknota...

Jakoś smutno, łzy same sobie lecą i mimo starań nie mogę sobie z nimi poradzić. Miałam wymianę zdań z mężem. Otóż od 2 dni chyba trochę się go czepiam, może nie czepiam a mniej toleruję. Psiak nam choruje i trzeba z nim częściej wychodzić. Usłyszałam dziś, że to bezsensu, bez przesady ple, ple, ple. Wróciłam z basenu było nasikane. 
- Pytam czemu tego nie posprząta, usłyszałam, że już wyschło i że w tym domu i tak śmierdzi bo pies leje. 
-Zapytałam czemu więc nie posprząta jak mu śmierdzi? Pominęłam to, że dziś sama wysprzątałam cały dom.

Był na maksa opryskliwy, a ja chciałam z nim pogadać bo jakoś tak chłodno się zrobiło. Wściekł się, stwierdził, że się czepiam, rozpieprzył kolację i usłyszałam, że mam się zamknąć, że ciągle dziamgole ryjem i mam mu dać święty spokój. No i zamarłam, bo mnie przydusiło i grochy zapiekły pod powiekami. No i sobie siedzę w łóżku i piszę.
Nie wiem co mu się stało, nie rozumiem jak może się tak do mnie odezwać.
Czasami tak mnie wkurwia, a mimo to nigdy w ten sposób się do niego nie odzywam. A on, w takim momencie patrzy jakby nienawidził.
No i tak sobie płaczę, użalam się, cierpię. Po takich słowach cała moja siła gdzieś znika, serce zaczyna boleć, żołądek się zaciska, a mi przypominają się te złe chwile. A dziś miałam w pracy taką radość w sobie, że weekend, że go kocham, cieszyłam się, że wracam do domu. No to wróciłam, jestem...
A diabli to wszystko by wzięli, czasami mam już dość. Podnoszę się po wszystkim, co mnie spotka prędzej czy później spłynie, a ja utwardzę swoją skorupę. W takim momencie czuję się jak dzieciak, nie ma żadnej skorupy, jestem goła i obolała. Kocham go nad życie i takie słowa mnie tłamszą. 
Tęsknię za wieloma rzeczami w moim życiu. Wiele już się nie powtórzy, wiele się nie wydarzy. Wiele rzeczy zostało mi zabranych, wydartych bez pytania. Innych nie dostanę bez powodu, może mi się nie należą. Na co dzień się z tym godzę, teraz nie potrafię, teraz sobie ryczę i się użalam nad sobą i jeszcze tęsknię...

wtorek, 8 listopada 2011

Ach te korporacje...

Już wtorek i zaraz znowu długi weekend. Dość mam już czasami tej swojej pracy. To kretyńskie bieganie za lisem, walka o stanowiska, pogoń nie wiadomo gdzie i w jakim celu. A pier.... to, chce normalnie żyć, robić swoje. Nie będę brała udziału w żadnym wyścigu. I jeszcze ci ludzie i ich ciągłe zgrywanie pozorów, udawanie. M A S A K R A!!!
Czemu  w trakcie leczenia chodziłam do pracy? Czemu sobie nie odpoczęłam? Bezsensu te pytania, widocznie wtedy tego potrzebowałam. Marudzę wiem, ale zmęczona jestem tym korporacyjnym pieprzeniem. Muszę wyluzować.
Właśnie wróciłam z aqua aerobicu, głoduję zdrowo, warzywka, owoce. Muszę schudnąć. Otyłość zwiększa ryzyko raka. Buhahaha koń by się uśmiał. A propo ostatniego wpisu pani K:) ja też poznałam super fajowych ludzi w necie. Czekaj Kochana do wiosny - nadchodzę;)

piątek, 4 listopada 2011

SDM...


W końcu koniec tego krótkiego tygodnia. Jakiś taki on był dziwny.Jutro zmobilizowałam się i idę na nordic walking. Nie sama tylko z grupą, instruktorem, odpłatnie. Małżowina moja szanowna się śmieje, że jak chce mogę mu płacić to on będzie ze mną chodził godzinę dookoła bloku:) Może i tak, mądrala jedna, ale jednak z grupą to z grupą. Mobilizacja większa, tempo odpowiednie i w ogóle. Myślę, że będzie super, zmacham się z rana jak dzika i dzień przelecę na maxa:) A małż może się śmiać, zgodził się iść ze mną, to jutro ja się pośmieję:)A teraz perełka. Jestem dzieckiem wychowanym na Gemini Kowalskiej, Bartosiewicz, Hey, Stare Dobre Małżeństwo itd.To ostatnie kocham szczególnie, wyśpiewuję większość piosenek bezbłędnie. Obecnie przechodzę po raz n-ty fascynację piosnką, do której podaję linka. Miłego słuchania i jeszcze jej tekścik.Czy znajdę wśród was bratnią duszę w świecie muzyki:)???

http://www.youtube.com/watch?v=p65FQFK1JjQ

Czasem nagle smutniejesz To jakby dnia ubywa I nie wiem jak ci pomóc Więc tylko proszę: wybacz 
Czasem łzy w twoich oczach Na krótką chwilę goszczą I nie wiem czy coś mówić I nawet nie wiem po co 
Puszczam więc wtedy latawce Ze śmiechu mego śmieszne I znowu dnia przybywa Powietrze staje się lżejsze I lżejsza staje się wędrówka Z plecakiem wciąż coraz cięższym Nad domem przysiadła tęcza Na nieba niebieskiej gałęzi

wtorek, 1 listopada 2011

Nastroje...

Jakiś taki ten weekend sinusoidalny. Od śmichów, chichów po poważne rozmowy, obietnice, postanowienia. Nikt nie mówił, że będzie łatwo. I bzdurą jest, że po raku inne sprawy przestają mieć znaczenie. A człowiek bierze co mu dają bo cieszy się, że żyję. Nie tak do końca Kochani. Może mniej się o wszystko przypieprzam ale całkowicie nie odpuszczam. Wkurzam się jak wcześniej- niestety:)))
No ale pełna nadziei jestem, że może się coś zmieni, może atmosfera się oczyści:))) Ba już się oczyściła:)
No i jeszcze po spacerku jestem. Jak to ładnie nazwałam. Odwiedziłam cmentarz. To już drugi raz kiedy jestem na cmentarzu inaczej patrząc na swoje własne życie, swoją wątpliwą jednak nieśmiertelność.
Przy głównym krzyżu zapaliłam 6 dodatkowych zniczy. Wiecie za kogo... Tyle naliczyłam, aż tyle. Każda zapałka, w myślach kolejne imię i łezka w oku. I małż mój choć twardy jak skała, człowiek szkiełko i oko poważną miał minę, pomagał i wiedział, że tak trzeba.
No i może z tego ogółu te zmienne nastroje:)...